Forum Forum Tokio Hotel Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Natanaelu? część 4 z 4, czyli KONIEC Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
reinigen




Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:07, 20 Wrz 2006 Powrót do góry

Każdy tytuł będzie zły w tym wypadku. Opowiadanie będzie miało ok 3-4 części. Bardzo bym chciała usłyszeć wasz szczery komentarz. Pozdrawiam!



- Natanaelu? Jak anioły upadły?
- Nie pamiętasz tego?
- Nie było mnie wtedy…
- Już szóstego dnia Satanael, boski prokurator, Anioł Oskarżyciel Ludzi, zbuntował się przeciwko Panu. Ten Duch Jasności popadł w pychę, nie chciał służyć stworzonemu przez Niego człowiekowi, twierdził, że jest istotą wyższego rzędu i nie będzie posłańcem miernoty. Wielka była moc Satanaela…W swej złości przekonał ogromną część zastępów niebieskich do swoich racji i wybuchł bunt. Wtedy On wpadł w gniew i zesłał zbuntowanych na ziemię, gdzie krążą czekając na dzień Sądu Ostatecznego. Wtedy zostaną zesłane do otchłani piekielnych.
- Natanaelu…czy oni kochają?
- Ich miłość jest grzeszna i ludzka.

***

W cichym, ciemnym pokoju na piętrze słychać było jedynie nieśmiałe podzwanianie jakiegoś zagubionego świerszcza. Noc była ciepła, więc nikogo z przechodzących na dole ludzi nie zdziwił fakt, że okno otwarte było na oścież. Latem każdy starał się wpuszczać do pomieszczeń jak najwięcej powietrza, które dopiero nocą stawało się znośne i rześkie. Całymi dniami panowały męczące upały, a to sprawiało, że w godzinach rannych i popołudniowych absolutnie nie było czym oddychać. Jedynie nocą człowiek odżywał, napełniał płuca mile chłodnym powietrzem i wystawiał głowę na zbawcze działanie wiatru.
W tym oknie jednak nie było nikogo. W ogóle dom wyglądał na opuszczony przez wszystkich mieszkańców: światła były pogaszone, drzwi zamknięte, a ze środka nie dochodził żaden odgłos. Jedynym poruszającym się elementem była delikatnie powiewająca w oknie firanka. Nikt nie mógł wiedzieć, że w pokoju na piętrze leży chłopiec.
Jego sylwetka wyraźnie odcinała się na bieli łóżka. Leżał z rękami pod głową i jedną stopą opartą o drugą. Miał oczy otwarte, ale uparcie wbijał je w sufit nad sobą. Zresztą chyba nawet nie przygotowywał się do snu, bo był kompletnie ubrany, miał na sobie nawet buty i zdawał się nie zwracać żadnej uwagi na fakt, że brudzi podeszwami czystą pościel. Po prostu leżał, otoczony gęstniejącym mrokiem i przejmującą ciszą, a jego szczupła klatka piersiowa wznosiła się i opadała, dając światu tym samym jedyny znak, że chłopiec żyje i oddycha.
Gdyby ktoś jednakże przyjrzał się uważniej, zauważyłby może, że ciemne oczy w jego twarzy błyszczą od napełniających je powoli łez, a wąskie ramiona od czasu do czasu drżą w niepohamowanym odruchu płaczu. Chłopiec szlochał bezgłośnie, mimo że usilnie starał się to opanować, wymyślając sobie od mięczaków i maminsynków.
Godzinę temu wszedł do domu i ze zdziwieniem zastał w nim tylko ściany i meble. Oczekiwał widoku całej rodziny, bowiem wrócić z wizyty u wujostwa mieli już jakiś czas temu. On pojechać nie mógł, bo akurat w tym czasie zapisany był do najlepszego w Magdeburgu dentysty, którego gabinet charakteryzował się, oprócz horrendalnych cen, także niemożliwością umówienia się na wizytę z wyprzedzeniem mniejszym niż miesiąc. No i nie pojechał, ale mama wyraźnie powiedziała mu, że będą w domu sporo przed nim. A tu nic.
Z początku w ogóle się nie zdenerwował, tylko spokojnie przeszukał pokoje i upewniwszy się, że jest w domu sam, wszedł pod prysznic, spod którego wygonił go dopiero ostry dzwonek telefonu. Odebrał i dzięki temu wiedział teraz, że jego rodzina jest w szpitalu w Berlinie, bo mieli po drodze paskudny wypadek samochodowy. Lekarz się niestety spieszył i nie mógł powiedzieć nic więcej, więc Bill dowiedział się jedynie, że jego mama i ojczym są w ciężkim stanie na oddziale intensywnej terapii, brat jest ciągle reanimowany, a on sam ma zostać w domu i czekać na dalsze wiadomości, bo na pewno ktoś do niego zadzwoni.
Może i tak, ale minęły już trzy koszmarnie długie kwadranse, a telefon nadal milczał jak zaklęty. Na wszelki wypadek Bill ubrał się z powrotem i postanowił, że jak tylko dowie się czegoś więcej, to od razu jedzie do Berlina. Zrobiłby to natychmiast, ale po pierwsze zapomniał zapytać, o który szpital chodzi, a po drugie – nie miał jak się tam dostać. Samochód wzięli rodzice, zresztą i tak nie miał prawa jazdy. A najbliższy pociąg odjeżdżał dopiero za trzy godziny, po północy.
Najgorsza była ta cisza i samotność. Nawet chciał do kogoś zadzwonić, ale uświadomił sobie, że nie mógłby słuchać okolicznościowych pocieszań i grzecznościowego podtrzymywania na duchu, aby się nie rozpłakać. Nienawidził płakać nawet, gdy był sam, a co dopiero przy ludziach. Nie miał tak bliskich przyjaciół, przy których nie wstydziłby się okazać uczucia, a kiedy sobie to uświadomił, to stwierdził również, że nie ma ochoty patrzeć na jakiekolwiek znajome twarze w tym momencie.
Teraz jednak samotność doskwierała mu dużo bardziej, bo przed oczami coraz częściej widział umierającego brata i walczącą o życie mamę…Wyobraźnia podsuwała mu hiperrealistyczne wizje wypadków samochodowych, krwi i rozdartego do białej kości ciała. Kilka razy myślał, że zwymiotuje, ale za każdym razem czuł w żołądku ohydną pustkę i nie mógł nic z siebie wyrzucić. Wracał więc na swój posterunek na łóżku i czekał na upragniony dzwonek telefonu. W tej okropnej, przejmującej i obrzydłej ze wszech miar ciszy….
- Nie martw się.
Aż podskoczył! Natychmiast usiadł na łóżku i rozejrzał się dokoła wzrokiem szaleńca. Przecież był sam! Sam sprawdził i był teraz całkowicie pewien, że w całym domu nie było absolutnie nikogo, kto mógłby wypowiedzieć te słowa dziewczęcym, uspokajającym głosem. Serce biło mu jak oszalałe.
- Nic im nie będzie, nie martw się.
Zlokalizował wreszcie źródło dźwięku i momentalnie skierował tam dzikie, przerażone spojrzenie, cały czas ściskając kurczowo palce na brzegach łóżka, jakby chciał w ten sposób zachować równowagę i upewnić się, że rzeczywiście nie śni, a głos słychać naprawdę.
Siedziała na jego własnym, obrotowym krześle przy biurku. Oparcie miała przed sobą, więc położyła na nim ramiona, o które zresztą opierała teraz brodę i z tej pozycji uważnie mu się przyglądała.
- Co ty tu robisz?! – wrzasnął, wystraszony jak nigdy w życiu.
Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Dziewczyna przechyliła tylko głowę nieco w lewo, a na jej ustach pojawił się łagodny, spokojny uśmiech. Miał wrażenie, że daje mu czas, żeby oswoił się z jej obecnością. Trwali w bezruchu kilkanaście sekund, podczas których oboje patrzyli sobie prosto w oczy.
Bill zauważył, że była szczupła i krucha, nie miała ze sobą żadnej broni ani nic niepokojącego, a jej jasne oczy wyrażały wyłącznie sympatię i zaciekawienie, zero groźby. Dokonawszy tej istotnej obserwacji, rozluźnił się nieco i wreszcie pozwolił sobie na wypuszczenie z płuc, wciągniętego tam gwałtownie w chwili strachu, powietrza. Panika powoli ustępowała pod spokojnym spojrzeniem tych czystych, niewinnych oczu.
- Już lepiej? – spytała łagodnie. – Przepraszam, nie chciałam Cię wystraszyć…
Odetchnął głęboko. Teraz już widział wyraźnie, że dziewczyna nie zamierza zrobić mu żadnej krzywdy. Mimo to obrócił się w jej stronę dość sztywno i nadal spoglądał na nią nieufnie. Może i jest pokojowo nastawiona, ale jak tu, do cholery, weszła?! Diabli wiedzą, czy nie ma jakichś niecnych zamiarów, może jest utajoną morderczynią czy coś…
Spojrzał na nią uważniej. No nie, morderczynią jednak chyba nie. Nawet, gdyby chciała, to nic nie mogłaby mu zrobić tymi szczuplutkimi ramionkami. Były nagie, więc doskonale widział, że brak na nich jakichkolwiek mięśni. Jedynie na ich szczycie udrapowana była jakaś dziwna, jasna sukienka, przypominająca trochę rzymską tunikę. Najlepiej jednak widział twarz dziewczyny, nadal delikatnie przechyloną w jedną stronę. Zdecydowanie królowały w niej wielkie, jasne oczy, w których widział przede wszystkim ciekawość i uśmiech. Były chyba szare, ale zdawały się takie…świetliste. Wpadał w nie kosmyk prostych, srebrzyście jasnych włosów, więc szybko go zdmuchnęła i wrócił na swoje miejsce, do kaskady spływającej po jej plecach i ramionach. Uśmiechnęła się do niego ukazując białe, równiutkie ząbki.
- Co tu robisz? – spytał podejrzliwie, nadal się jej przyglądając.
- Chciałam Cię uspokoić…Twojej rodzinie nic nie grozi, są już bezpieczni – odparła spokojnie, nie przestając się uśmiechać.
- Skąd wiesz? I kim w ogóle jesteś, jak tu weszłaś? – pytał, ale jego głos brzmiał już mniej oskarżycielsko niż na początku. Zaczynał się uspokajać i coraz bardziej ciekaw był tej zagadkowej istoty.
- Byłam tu ciągle, tylko mnie nie widziałeś. Weszłam razem z tobą.
Zdziwił się tą odpowiedzią. Wydawało mu się raczej niemożliwe, żeby wpuścił ze sobą do domu śliczną dziewczynę i nawet jej nie zauważył. Kiedy otrzymał wiadomość o wypadku, rzeczywiście wiele rzeczy mógł przeoczyć, ale przecież wcześniej dokładnie sprawdził cały dom.
- Nieprawda, przyszedłem tu sam. Poza tym nie znam cię. Kim jesteś? – spytał, starając się brzmieć groźnie i rzeczowo.
Dziewczyna jednak wcale się nie przestraszyła. Nie udzieliła mu też odpowiedzi, tylko podniosła się troszkę i wyprostowała. Patrzył na nią uważnie, a ona znów przechyliła głowę i nie spuszczała z niego oczu.
I wtedy to zobaczył. Zza jej pleców powoli, ciągłym ruchem wynurzyły się dwa śnieżnobiałe, ogromne skrzydła. Serce znów zaczęło mu wariować, gdy skrzydła rozprostowywały się spokojnie i sięgnęły już sufitu pokoju. Były piękne, emanowały niebiańskim blaskiem, który natychmiast rozświetlił pogrążony w mroku pokój, ale Bill był już tak wystraszony, że nie umiał docenić ich wspaniałości. Gwałtownie cofnął się pod ścianę i zwinął na łóżku, starając się jak najbardziej oddalić od niesamowitego zjawiska.
- Nie bój się – powiedziała spokojnie, ciągle się łagodnie uśmiechając.
Bill nie doświadczył w życiu żadnych zjawisk paranormalnych, nigdy nie wierzył w duchy, reinkarnację i temu podobne rzeczy, nie był nawet katolikiem, ale w tym momencie do głowy przyszła mu tylko jedna myśl:
- Jesteś…aniołem?! – sam się zdziwił, jak mógł wymówić podobnie niedorzeczne słowa.
Ale ona nic nie powiedziała, tylko z uśmiechem powoli skinęła głową i spokojnie złożyła olbrzymie skrzydła, które schowały się od razu gdzieś za jej postacią.
Starał się oddychać głęboko, nie dopuścić do siebie kolejnego ataku paniki. Jak na jeden dzień, miał już zdecydowanie za dużo wrażeń i ona chyba to wyczuła, bo wstała bardzo powoli, jakby każdym bardziej gwałtownym ruchem mogła pogłębić jego strach. Podeszła do łóżka spokojnym krokiem i ostrożnie usiadła na jego brzeżku.
- Teraz mi wierzysz? Wszystko będzie dobrze…- powiedziała to tak śpiewnie i łagodnie, że jego rozkołatane serce natychmiast się uspokoiło. Z wolna po jego ciele rozlało się poczucie ciepła i bezpieczeństwa, jakiego tak bardzo pragnął zaznać przez ostatnią godzinę. – Połóż się teraz i spokojnie zaśnij…
Nawet nie przeszło mu przez głowę, żeby jej nie posłuchać. Posłusznie opuścił głowę na poduszkę i zamknął zmęczone płaczem oczy.
- A jeśli do mnie zadzwonią ze szpitala?
- Nikt już dziś nie zadzwoni, a jutro dowiesz się, że wszystko jest na najlepszej drodze – powtórzyła uspokajająco, odganiając od niego w ten sposób wszystkie wątpliwości.
- Dziękuję…jak masz na imię?
- Muriel – odpowiedziała cicho, delikatnie.
- Dziękuję Muriel…
- Teraz śpij…wszystko jest dobrze…śpij…
Poczuł jeszcze, jak czyjeś delikatne ręce okrywają go miękką, ciepłą kołdrą i ścierają ostatnią łzę z jego policzka. I już spał…

***

- Natanaelu? Jak miłość może być grzeszna? Przecież On jest miłością, my jesteśmy miłością…Przecież na niej opiera się nasz byt. To najczystsze uczucie na świecie, najpiękniejszy z cudów!
- Kochamy wszystkich ludzi jednakowo, Muriel. Ta miłość została nam dana w udziale. Dzięki temu wszystko w niebie opiera się na wybaczeniu i miłosierdziu. To wspaniała miłość, a dla nas – jedyna.
- Więc jaka jest jeszcze?
- Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiesz.
- Dlaczego?
- To zgubiło Semyazza…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez reinigen dnia Pon 16:05, 25 Wrz 2006, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Dranisiaa
:-(
:-(



Dołączył: 23 Maj 2006
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wiesz, że chcę być szczęśliwa?

PostWysłany: Śro 19:29, 20 Wrz 2006 Powrót do góry

Chcesz szczerze Question
Dobrze.
Niewielu pisarkom udaje sie zainteresować czytelnika pierwszą częścią, a mnie zainteresowałaś od razu.
Opowiadanie jest takie... inne.
Bardzo lubię tematykę aniołów i jestem ciekawa co się jeszcze wydarzy.
Zyskałaś stałą czytelniczkę tego opowiadania.
Pozdrawiam Exclamation


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Veren
:)
:)



Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 635 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z krainy Wielkich Jezior

PostWysłany: Śro 20:01, 20 Wrz 2006 Powrót do góry

Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam kolejne opowiadanie twojego autorstwa Smile
Przeczytałam odcinek i poprostu nie mogę oderwać się od monitora xD
To takie...hm... inne.
Wiem, że temat aniołów był już opisywany wielokrotnie, jednak... poprostu mi się podobało.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
świrka
:]
:]



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 441 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 20:07, 20 Wrz 2006 Powrót do góry

z góry przewiduję że musi być super ;] Very Happy xD
a tytuł...? hmm..dobre xD "natalanelouuou" jakto wymawiam gdy zobaczę tenże tytuł. xD

jak przeczytam - ocenię dokładniej. Wink Całus.
EDIT:
o ja, o ja, o ja. O JA! Shocked szok..szok normalnie. ja w tyłcio... Shocked ...
bbbbbboskie! Laughing Jezu...jestem pod wrażeniem. Shocked siedzę z bardzo szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w monitor. Shocked Dżiiiizys... nie zasnę ... Shocked Laughing .
Podziwiam Cię. Całus.
zaraz będę czytać drugą część Wink ale myślę, znaczy jestem pewna, że będzie takie samo a nawet lepsze ;] Całus. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez świrka dnia Czw 20:35, 21 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Vampirek
:-(
:-(



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z popiołów, jak feniks;)

PostWysłany: Czw 6:40, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

Widzę, że zaczynasz następne dzieło Smile
Już mogę powiedzieć, że mnie zafascynowałaś.
Niewątpliwie coś w tym jest, mimo, że aniołów było już dużo.
Może jakaś magia Smile
Już się mogę zadeklarować jako stała czytelniczka Very Happy
I jeszcze jedno, muszę Ci pogratulować niesamowitej inwencji w dobieraniu imion Very Happy We wszystkich trzech opowiadaniach, są niepowtarzalne Smile
Czekam na ciąg dalszy,
Vampirek


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kruk
:(
:(



Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 301 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: masz pewność? skąd masz czelność? skąd masz tyle tupetu i skąd masz wiesz, że napewno?

PostWysłany: Czw 12:06, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

Oj fakt, imiona są niepowtarzalne...
Chyba nie muszę mówić, że mnie zaciekawiłaś, że mi się podobało...
Wchodząc tutaj wiedziałam, że to będize coś dobrego...
I nie myliłam się...

pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
reinigen




Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:34, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

Tak sobie siedzę przy kompie i myślę...
Doszłam do wniosku, że mam do tego forum jakiś niepojęty sentyment:) Nie wiem czemu, nie mam w sumie szczególnych powodów, ale...to chyba dzięki Wam, dziewczęta:)
Dziękuję Wam za to.
I za komentarze też tak w ogóle:
Vampirek - kochana jesteś, dzięki Ci za użycie słowa "dzieło", chociaż szczerze mówiąc, jest ono chyba trochę na wyrost...
kruk08vici - naprawdę nie spodziewałam się, że TEONANACTL Ci się spodoba, mam nadzieję, że tym razem też nie zawiodę.
Veren - uch, słońce Ty moje, mój promyku ulubiony:)
Dranisiaa - witam wśród czytelniczek:) przeczytaj TEONANACTL, jeśli lubisz tematykę...no taką właśnie:D
świrka -Twój nick mówi sam za siebie:)
Dodawać już następną część?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dranisiaa
:-(
:-(



Dołączył: 23 Maj 2006
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wiesz, że chcę być szczęśliwa?

PostWysłany: Czw 15:16, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

No jasne, że dodaj.Już się nie mogę doczekać.
A co do TEONANACTL to czytałam regularnie, ale nie komentowłam.
Po prostu miałam takie dni.To i inne twoje opowiadania to jedne z najlepszych jakie w życiu czytałam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MeDi
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2006
Posty: 898 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:13, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

Dranisiaa napisał:
Chcesz szczerze Question
Dobrze.
Niewielu pisarkom udaje sie zainteresować czytelnika pierwszą częścią, a mnie zainteresowałaś od razu.
Opowiadanie jest takie... inne.
Bardzo lubię tematykę aniołów i jestem ciekawa co się jeszcze wydarzy.
Zyskałaś stałą czytelniczkę tego opowiadania.
Pozdrawiam Exclamation


Pozostaje mi jedynie podpisać się pod tym komentarzem.
Naprawdę świetna część i czekam z niecierpliwością na kolejne Smile.
Zresztą, czegóż innego by się spodziewać po TAKIEJ AUTORCE?Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
reinigen




Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:39, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

No to dodaję nową część. Ale najpierw kilka słów od autorki: otóż wszystkie imiona i fakty w tym opowiadaniu są zaczerpnięte ze źródeł naukowych (jest taka gałąź nauki, zajmująca się aniołami: angelologia. Polecam poczytanie sobie o tym, naprawdę wciąga!). Poprzednie imiona były już moim wymysłem, więc wielkie dzięki za pochwałySmile No to: zapraszam do dalszego śledzenia losów Muriel i Billa.



Następnego ranka obudził się całkiem spokojny i wypoczęty. Dopiero po chwili przypomniał sobie o wydarzeniach wczorajszego wieczoru i oczy rozszerzyły mu się na wspomnienie świetlistej postaci Muriel. Serce zabiło mu mocniej, ale szybko wytłumaczył sobie to zjawisko w myślach: pewnie po prostu zasnął, zmęczony oczekiwaniem i rozpaczą. Anioł mógł być tylko snem, niczym więcej.
Błyskawicznie wstał z łóżka i ubrał się w rzeczy złożone w równą kostkę na pobliskim fotelu. W pół gestu zatrzymał się na moment. Hmm, gotów był przysiąc, że leżał wczoraj na łóżku w ubraniu i czekał na pociąg do Berlina… Cóż, widocznie w pewnym momencie zrezygnował i rozebrał się do spania, a teraz po prostu tego nie pamięta, ostatecznie był wczoraj pochłonięty myślą o rodzinie i prawie nieprzytomny z rozpaczy.
Z rozpaczy, której, nawiasem mówiąc, dziś już zupełnie nie odczuwał. Był dziś spokojny, jakby gdzieś w nim tkwiło przekonanie, że wszystko z nimi w porządku. Wiedział to po prostu i tylko z rozsądku czekał na telefon ze szpitala. Kiedy ten po chwili zadzwonił, słuchawkę podnosił z dziwną lekkością w sercu.
- Halo?
- Bill Kaulitz? – służbowy głos w słuchawce upewnił się jeszcze.
- Tak, to ja.
- Dzwonię ze berlińskiego szpitala w Marzahn z informacją o pacjentach: Simone, Tom…
- Tak, tak! –przerwał kobiecie Bill. – Co z nimi?
- No cóż, w ciągu tej nocy nastąpiła znaczna poprawa – odchrząknęła telefonistka. – Przeniesiono ich już z oddziału intensywnej terapii, dochodzą do siebie. Można ich odwiedzać, podaję godziny…
Bill chwycił leżące koło telefonu kartkę i długopis, po czym dokładnie zanotował nie tylko godziny odwiedzin, ale i adres szpitala. Podziękował kobiecie gorąco, po czym natychmiast wybrał numer Davida i w krótkim przemówieniu powiadomił menadżera o całej sytuacji. Ten oczywiście od razu obiecał załatwić samochód i umówili się za pół godziny pod domem Billa.
W tym czasie mógł spokojnie zjeść śniadanie i przygotować trochę owoców dla swoich zdrowiejących. Wkładając pomarańcze do siatki, myślami wrócił jeszcze raz do Muriel. Przypomniał sobie jej długie, miękkie włosy, bladą skórę i te piękne oczy…Nigdy nie widział takiej kobiety, więc zastanowił się, skąd jego podświadomość wzięła wzór anioła. Nigdy przecież nie sądził, że jego ideałem jest blondynka o szarych oczach, a tu nagle pojawia mu się ona we śnie jako jego anioł stróż. Pięknie.
David przyjechał punktualnie i już po chwili ryczał klaksonem na całą ulicę. Na szczęście Bill był już gotowy i wystarczyło szybkie spojrzenie naokoło, żeby stwierdzić, że wszystko już wziął.
Podróż była krótka, ale i milcząca. David na początku wypytywał o jakieś szczegóły wypadku, ale ponieważ Bill nic nie wiedział, dalej jechali już w zupełnej ciszy. W samym Berlinie łatwo znaleźli dzielnicę Marzahn i szpital wypadkowy. Tam zaś natychmiast wskazano im właściwą salę. Bill bez wahania nacisnął srebrną klamkę.
I zamarł. Wszyscy jego najbliżsi leżeli na białych łóżkach, wszyscy poowijani byli bandażami niemal na całym ciele… Noga Toma szczelnie pokryta była gipsem i wisiała na szpitalnym wyciągu, zagipsowana ręka opierała się o specjalnie podstawione oparcie…Mama, ta silna, zdecydowana i ruchliwa mama leżała z zamkniętymi oczami w koszmarnie białej pościeli, a od jej ramienia odchodziła rurka z kroplówką i kilka innych drucików, podłączonych do życiodajnej aparatury. Monitor u jej wezgłowia wydawał z siebie ciche piknięcia, świadczące, że pacjentka nadal żyje i ma równy puls. Na trzecim łóżku zobaczył tylko oczy i usta ojczyma, cała reszta pokryta była powijakami bandaża.
Widok ten wstrząsnął nim do głębi. Nigdy jeszcze nie widział swoich bliskich w takim stanie, nie był przygotowany na taki szok. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak groźny musiał być ten wypadek, jak mocno ucierpieli i przez co przeszli, a ta myśl aż zaparła mu dech w piersiach. Po raz pierwszy zwątpił w słowa, które usłyszał wczoraj od Muriel i które dziś powtórzyli mu lekarze: „Wszystko będzie dobrze”. Z całą mocą uświadomił sobie, że życie jego bliskich jest tak kruche i delikatne. Załamało go to do tego stopnia, że łzy znowu powróciły do oczu, oddech stał się płytki, a w gardle urosła mu potworna gula. Gdyby miał postąpić zgodnie z tym, co czuł, to usiadłby teraz na szpitalnej podłodze, zanurzył głowę w dłoniach i rozpłakał się z całego serca. A tak – stał, niezdolny do żadnego ruchu, sparaliżowany strachem o życie ukochanych osób.
- To pozory. Zdrowieją, jest coraz lepiej. Wszystko będzie dobrze Bill, zaufaj mi tak, jak ja zaufałam Tobie…- usłyszał cichy szept tuż przy swoim uchu.
Nie odwrócił się nawet, wiedział, że jej tam nie zobaczy. Ale słowa podziałały. Drgnął lekko i podszedł do łóżka mamy. Otworzyła oczy.
- Synku… - wyszeptała z wyraźnym trudem.
- Ciii, nic nie mów mamo. Jestem tu. Przywiozłem wam rzeczy z domu…- łagodnym gestem położył dłoń na jej białych palcach i leciutko ją uścisnął. – Odpoczywaj…
Posiedział z nią jeszcze trochę, po czym przeniósł się na łóżko brata i do niego też powiedział parę słów. Tom był przytomny, ale oczadziały od środków przeciwbólowych, więc dłuższa rozmowa z nim nie miała większego sensu. Ojczym natomiast w ogóle nie mógł mówić, a po chwili wpatrywania się w niego z wdzięcznością, zamknął oczy i zasnął. Bill wrócił do mamy.
Sam nie wiedział, kiedy minęły trzy godziny i pielęgniarka kazała mu opuścić pomieszczenie.
- Mamo…ja…przyjadę jeszcze. Jak tylko będę mógł, od razu przyjadę. I wiesz co? – szeptał cicho, gładząc dłoń kobiety. Zwróciła na niego pytające spojrzenie. – Wszystko będzie dobrze… - z rozmysłem powtórzył słowa Muriel, jakby rzucał magiczne zaklęcie.

***

- Natanaelu, opowiedz mi o Semyazza…
- Semyazza był Serafinem, jak ja. Przed buntem przeciw Bogu był najpotężniejszym aniołem w Niebie. Kiedyś Bóg poprosił wybranych aniołów o pomoc Archaniołom przy tworzeniu Edenu. Grupę tę nazwał „Obserwatorami”. Obserwatorzy zesłani na ziemię zostali oczarowani przez córy ludzi, zaczęli wyjawiać ludziom sekrety niebios, takie jak ruchy ciał niebieskich czy sztukę wytwarzania broni. Obserwatorzy zakochali się w kobietach, część z nich posiadło żony i z tych związków powstały istoty będące połączeniem anioła i człowieka, rasa Nefilim. To rozgniewało Boga tak bardzo, że wygnał Obserwatorów z nieba i uczynił ich śmiertelnymi bądź demonami, po czym zesłał na ziemie potop, by oczyścić ją ze zniszczeń spowodowanych przez potomków Obserwatorów. Semyazza był Obserwatorem.
- Kim jest teraz?
- Nie pytaj mnie o to Muriel. Czy czegoś mi nie mówisz?
- Nie pytaj mnie o to Natanaelu…

***

Odwiedzał ich niemal codziennie przez dwa tygodnie. Uspokoił się dość szybko, bo z dnia na dzień widział wyraźną poprawę ich stanu zdrowia. Rozmawiali już całkiem normalnie i wszystko wskazywało na to, że wyjdą ze szpitala w ciągu najbliższego tygodnia. Ucieszony tą okolicznością, Bill udał się wieczorem na długi spacer po Magdeburgu.
Pogrążony w myślach, nie zauważył, że dotarł tak daleko. Ocknął się dopiero, gdy huknął pierwszy piorun. Na burzę zbierało się już wcześniej, ale on się tym oczywiście nie przejmował i teraz tkwił na drugim końcu miasta, a na jego twarz zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Rozejrzał się za taksówką. Nic. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że za chwilę rozpada się na dobre.
- No trudno – powiedział do siebie, nie tracąc dobrego humoru.
Na piechotę to był jednak spory kawał drogi. Mimo iż starał się iść jak najszybciej, do domu dotarł całkowicie przemoczony. Parskając wesoło i strząsając z siebie krople, otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Dopiero teraz poczuł, że przemarzł do szpiku kości.
Ściągnął przemoczone buty i wszedł dalej, w przelocie rzucając gdzieś mokrą koszulkę i plącząc się we własnych spodniach. Wszystkie ciuchy mógł spokojnie wyżymać nad wanną i uzyskałby z tego sporo czystej deszczówki. Wstawił więc wodę na herbatę i wlazł pod gorący prysznic.
Na początku nawet letnia woda parzyła, ale po chwili skóra przyzwyczaiła się do nowej temperatury i z rozkoszą polewał się ciepłym strumieniem. Ustawił sobie nawet prysznic na odpowiedniej wysokości i zyskał dzięki temu wolne obydwie ręce. Namydlił się dokładnie pachnącym żelem, rozmasował sobie nadal zimne ramiona i spłukał to wszystko, stając pod mocnym strumieniem. Przejechał jeszcze palcami przez mokre włosy i sięgnął po ręcznik. Wycierał się szybko, mocnymi ruchami, bo mimo wszystko nadal czuł gdzieś w środku dość przejmujące zimno. Pozostało tylko owinąć się ciepłym szlafrokiem, wsunąć nogi w klapki i zasiąść przed telewizorem z gorącą herbatą. Sam nie zauważył, kiedy zasnął…

***

Obudził się pod wpływem nagłego uczucia, że nie może oddychać. Zerwał się gwałtownie do pozycji siedzącej i łapczywie chwycił ustami powietrze. Zbawczy tlen dostał się do krwi i z wolna poczucie panicznego lęku rozpływało się w otaczającej go ciemności. Spojrzał na zegarek. Trzecia piętnaście.
Opadł z powrotem na poduszki i szybko uświadomił sobie, dlaczego wcześniej się z nich poderwał. Znów nie mógł oddychać, bo miał potworny katar. Usiadł po raz drugi i zapalił nocną lampkę. Dotknął dłońmi twarzy, chcąc odpędzić senność, ale przypadkiem poczuł, że jego czoło jest nienaturalnie gorące, a w gardle czuje nieprzyjemną suchość. Musiał się porządnie przeziębić przez ten deszcz. W dodatku spał do tej pory na kanapie i od niewygodnej pozycji bolały go wszystkie mięśnie i stawy.
Wstał więc niechętnie i powlókł się do kuchni po termometr i wodę. Przy okazji zaopatrzył się w sporą ilość chusteczek higienicznych, po czym poszedł już do własnego pokoju, na górę. Białe łóżko wyglądało kusząco, ale on najpierw musiał przynieść sobie jeszcze kilka dodatkowych poduszek, bo lepiej mu się oddychało, gdy głowę miał wysoko. Wreszcie umościł sobie miłe posłanie i z widoczną ulgą wszedł do środka. Ledwie nakrył się kołdrą, ledwie zgasił lampkę nocną – natychmiast poczuł, że ze spania już raczej nic dziś nie będzie. I rzeczywiście – ilekroć przyłożył głowę do poduszki, zatykał go straszliwy, absolutnie nie dający oddychać katar. Spojrzał na termometr: 37,9. Kiepsko. Trzeba będzie jutro udać się do lekarza.
Następnego dnia jednakże udanie się do lekarza okazało się być jedynie pobożnym życzeniem. Bill miał już naprawdę wysoką gorączkę, a jego ciałem wstrząsały raz po raz dreszcze. Ledwie doszedł do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę, w związku z czym o wycieczce do przychodni lekarskiej nie mogło być mowy. Zadzwonił więc po lekarza domowego, ale ten przyszedł dopiero po kilku godzinach, gdy Bill już prawie nie mógł chodzić.
- No to grypka…- mruknął lekarz, odkładając stetoskop. – Nie zazdroszczę, dość mocno pana wzięło. Napiszę tu lekarstwa…Pan nie mieszka sam?
- Nie, ale nikogo w tej chwili nie ma…
- Hmm, no dobrze, ale jak tylko przyjdą to proszę powiedzieć, żeby wykupili te leki – wyrwał receptę z bloczka i schował resztę rzeczy do lekarskiej torby. – I proszę nie wstawać, zostać w cieple. Dawkowanie napisałem na oddzielnej kartce, proszę bardzo.
- Dziękuję – wychrypiał Bill.
- No tak, to do widzenia. Nie, nie, znajdę wyjście – powiedział lekarz widząc, że Bill już wstaje, żeby go odprowadzić.
I poszedł. A wraz z jego odejściem nastała cisza, pustka…smutek. W chorobie, jak się przekonywał Bill, wszystko wyglądało o wiele gorzej niż zwykle. W przede wszystkim dużo bardziej odczuwało się brak bratniej duszy, która podałaby herbatę, chusteczki czy lekarstwa. Lekarstwa, które, nawiasem mówiąc, trzeba było jeszcze kupić.
Bill westchnął i wygrzebał się z pościeli. Szybko przekonał się, że od gwałtownych ruchów dostaje silnych zawrotów głowy, więc musi poruszać się wolno i spokojnie. Trudno mu było to znieść, jako że zwykle poruszał się raczej szybko i bez zastanowienia, ale ubierał się w spowolnionym tempie. Przy wiązaniu butów musiał nawet oprzeć się o fotel, bo nagle świat mu zawirował.
- Cholera… - zaklął pod nosem, z trudem odzyskując równowagę. Ostrożnie otworzył frontowe drzwi i wyszedł powoli na powietrze. Apteka była właściwie niedaleko, ale tym razem droga zajęła mu dużo więcej czasu, niż zwykle. Każdy krok był denerwująco powolny, każdy metr chodnika – denerwująco długi. Miła farmaceutka podała mu wszystko z recepty i obrzuciła czujnym spojrzeniem.
- Pan to powinien się raczej położyć, nie chodzić samemu. Tu ma pan bardzo silny antybiotyk, to trzeba wygrzać… - mówiła coś jeszcze, ale jemu znów zawirowało przed oczami, więc pożegnał się szybko i wyszedł. Na powietrzu było mimo wszystko trochę lepiej. Nadal starał się iść powoli, ale tym razem i to nie poskutkowało. Zawroty głowy powtarzały się już niemal co drugi krok. W takiej sytuacji nie było już sensu się oszczędzać, teraz najważniejsze, to szybko dotrzeć do domu. Jak najszybciej. Jak już mdleć, to nie na ulicy, tylko na własnym dywanie.
Przyspieszył kroku. W głowie kręciło mu się już tak niebezpiecznie, że lepiej było pobiec jeszcze ten kawałek. Myślał, że porusza się szybko, ale dziewczyna, uprawiająca opodal łagodny jogging, bez trudu go wyprzedziła. Przez chwilę patrzył za nią i podziwiał niezwykle smukłe kształty, obleczone w czerń. Nawet na głowie miała czarną czapkę z daszkiem. Spróbował narzucić sobie jej tempo, ale szybko poczuł, że nie daje rady. W całym ciele poczuł zdradzieckie gorąco, a świat znów mu zawirował. Upadł, gdy już widział drzwi własnego domu.
Na szczęście w ostatniej chwili zdołał podeprzeć się rękami, inaczej uderzyłby głową o płytę chodnika. Przytrzymał się jednak ostatkiem sił i teraz nie miał nawet możliwości powstania z tej śmiesznej pozycji. Był na kolanach, które boleśnie piekły na skutek gwałtownego stłuczenia, a poocierane dłonie wciąż tkwiły na ziemi. Ciężko mu się oddychało, a w dodatku paliło go całe ciało. Miał wysoką gorączkę. Od temperatury i zawirowań w głowie, dostał mdłości. O mało nie zwymiotował na tym cholernym chodniku.
Dziewczyna musiała zobaczyć, co się z nim stało, bo szybko zawróciła i pochyliła się nad leżącym. Bez słowa pomogła mu wstać, zarzucając sobie jego rękę na ramię i powoli go podnosząc. Serce Billa tłukło się jak oszalałe, rozpalone czoło domagało się zimnych okładów, a ciałem nadal wstrząsały nieprzyjemne torsje. Nie był to stan, w jakim Bill chciałby się pokazywać pięknym dziewczynom, ale w tym momencie nawet o tym nie myślał. Chciał tylko dotrzeć do domu. Z udręki przymknął oczy.
I w tym momencie poczuł na czole cudowny chłód delikatnej, dziewczęcej dłoni. Chłód, który odganiał wszystkie dolegliwości choroby, który mówił, że zaraz jego ciało się uspokoi i wszystko będzie dobrze…
O nic nie pytała, po prostu sprawdziła mu temperaturę i powolnym, spokojnym krokiem doprowadziła do drzwi domu. Skąd wiedziała, gdzie mieszka? W tym momencie wcale się to nie liczyło. Ważne było jedynie to, że wprowadziła go do ocienionego mieszkania i posadziła w dużym fotelu w salonie. Sama zaś rozejrzała się dokoła i, ciągle bez słowa, podeszła do okien. Wszystkie były zamknięte, bo panujący na zewnątrz upał doprowadzał Billa do szału. Ona jednak otworzyła na oścież dwa z nich i do pomieszczenia wdarł się ożywczy chłód wiatru. Chłopak od razu poczuł różnicę i dopiero teraz uświadomił sobie, że w domu panował okropny, chorobowy zaduch. Dziewczyna ogarnęła wzrokiem nieład naokoło i natychmiast zabrała się do pracy. Wyniosła z pokoju brudne szklanki, talerzyki, ogryzki i pozbierała walające się wokół chusteczki do jednej reklamówki. Po chwili z kuchni dobiegł Billa odgłos mytych naczyń, a gdy woda przestała lecieć, cicho trzasnęły drzwi. Wychylił się trochę ze swojego fotela i zobaczył ją, idącą w kierunku śmietnika z dwoma, wypchanymi po brzegi, czarnymi workami. Przez chwilę przestraszył się, że dziewczyna od razu sobie pójdzie, ale nie – zawróciła i znów spokojnie weszła do środka. Bez namysłu weszła na górę, a po chwili wróciła do niego z naręczem świeżej pościeli. Samodzielnie rozłożyła ciężką kanapę i posłała ją bez najmniejszej fałdki, umieszczając zdecydowanie większą ilość poduszek niż używa zdrowy człowiek. Pomogła mu też przenieść się na łóżko, ale potem zostawiła go na chwilę, żeby mógł zdjąć ubranie w samotności, nie krępując się jej obecnością. W tym czasie urzędowała w kuchni, a kiedy już leżał w najwygodniejszym posłaniu, jakie do tej pory miał, wróciła z tacą wypełnioną ciepłym śniadaniem i talerzykiem z odmierzoną ilością lekarstw. Dopiero teraz przy nim usiadła, a on miał okazję przyjrzeć się jej dokładnie po raz pierwszy.
Była bez wątpienia bardzo ładna. Miała gładką, kremową skórę i ślicznie wcięte usta, ale pozostałą część twarzy zasłaniał mu daszek czapki, gdyż dziewczyna miała pochyloną głowę. Oczu wobec tego zobaczyć nie mógł, jednak po chwili dostrzegł co innego – spod czarnej czapki, z tyłu wysuwał się kosmyk prostych, jasnych włosów, o kolorze zupełnie nie podobnym do zwykłych, naturalnych czy farbowanych blondów. Był taki…srebrzysty.
- Muriel? – spytał cicho, niepewnie.
Podniosła głowę i spojrzała na niego tymi świetlistymi, pięknymi oczami, w których wyczytał radosny uśmiech.
- Poznałeś mnie – zaśmiała się radośnie. – Tylko po czym?
- Po włosach – odpowiedział, również się śmiejąc. Czuł się teraz o niebo lepiej niż tam, na ulicy. Zawroty głowy minęły, gorąco też gdzieś odpłynęło. – Kosmyk ci wypadł z tyłu, o tu…
Wyciągnął rękę i czubkami palców dotknął delikatnie dowodu rzeczowego. Przepłynął mu między palcami. Jak woda, nie jak powietrze. Bez wątpienia Muriel była materialna, ale w jakiś zupełnie inny sposób niż ziemskie wytwory boskiej wyobraźni. Przypominała płyn albo niezwykle delikatny jedwab.
Roześmiała się teraz w głos i jednym ruchem ściągnęła czapkę. Kaskada srebrzystych włosów opadła na jej ramiona i twarz, więc potrząsnęła świetlistą głową, układając włosy na plecach.
- Nie powinieneś być tu sam, nie dasz sobie rady. Zadzwoń po Davida.
- Po co? – zdziwił się szczerze. – Przecież ty tu jesteś…
Spojrzała na niego jakoś dziwnie, trochę z zastanowieniem, trochę z tęsknotą, a trochę ze strachem.
- Bill…nie mogę tu być. Nie należę do tego świata, nie wolno mi z Tobą rozmawiać…Kiedy tylko możesz dać sobie radę sam, moja rola się kończy. Dlatego proszę, zachowaj dla siebie nasze dotychczasowe spotkania i nie proś o więcej. Najlepiej zapomnij… - ostatnie słowa dobiegły go jakby z oddali i Muriel powoli zniknęła, zostawiając po sobie jedynie ożywczy chłód i nieco srebrzystego blasku.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dranisiaa
:-(
:-(



Dołączył: 23 Maj 2006
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wiesz, że chcę być szczęśliwa?

PostWysłany: Czw 17:22, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

Robi się ciekawiej...
Bardzo mi się podoba.
Piękne opisy i cudne dialogi.
No i coś nam się Billuś rozchorował.
Ciekawi mnie co będzie dalej.
I jeśli uznasz ten komentarz za najgłupszy jaki w życiu czytałaś to nie przecze, ponieważ nie mogę znaleźć słów do opisania tego wszystkiego.
Nie jestem, aż taka twórcza jak ty.
Masz siłę przyciągania oraz talent i umiesz te dary dobrze wykorzystać.
Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek
Pozdrawiam Exclamation


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vampirek
:-(
:-(



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z popiołów, jak feniks;)

PostWysłany: Czw 17:29, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

Szkoda Billa, tak się rozłożyć... Wink
Znowu pięknie Smile
Ty sobie pewnie nawet nie zdajesz sprawy co odczuwa czytelnik siedzac nad Twoimi opowiadaniami. Zapada się w Twój świat, a koniec odcinka odbiera jak osobistą obrazę.
Fantastyczne opisy i taka delikatna, senno-magiczna atmosfera, gdzies na granicy realności.
Cudo Smile
I jeszcze gratuluję tego, że piszesz na podstawach naukowych, dodaje realizmu Smile
Czekam na następny part z niecierpliwością Very Happy
Vampirek


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zulozula




Dołączył: 21 Kwi 2006
Posty: 86 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: eee zapomniałam

PostWysłany: Czw 17:47, 21 Wrz 2006 Powrót do góry

eh dawno nie komentowałam ;p no to teraz skomentuje jak pewnie sie domyślasz o najłaskawsza pani pięknych opowiadań to bardzo mi sie podobało;pp
wrzód na dupie-zulka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Veren
:)
:)



Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 635 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z krainy Wielkich Jezior

PostWysłany: Pią 16:38, 22 Wrz 2006 Powrót do góry

Byłam tam...
Stałam obok kanapy...
Przyglądałam się temu wszystkiemu, kiedy nagle...
Skończyło się.
Ostatnie zdanie, wyraz, litera...
Kochana, to jest niesamowite...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
reinigen




Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:34, 23 Wrz 2006 Powrót do góry

Przedostatnia część przed Wami...


- Natanaelu, kim staje się anioł po upadku?
- Jeśli anioł oddali się od Boga, najpierw upada w hierarchii. Gdy oddala się jeszcze bardziej, staje się człowiekiem lub demonem…
- Może wybrać?
- O nie, to nie zależy od niego. To jak mechanizm…On dał nam prawa, które potem stały się samodzielne i teraz nami rządzą. Najbardziej zdeprawowane anioły stały się demonami.
- Czy demony są straszne?
- Dla nas tak, Muriel. Ale nie dla ludzi…


***

David oczywiście natychmiast przyjechał i opłacił mu jeszcze pielęgniarkę, która miała codziennie przychodzić wprost do domu i sprawdzać jego stan. Przychodziła, rzeczywiście, ale gdy czas jej pracy się kończył, wracała do swojej rodziny, a jego zostawiała samego już wczesnym wieczorem.
Został na dole, w łóżku pościelonym przez Muriel, przenosząc tam swoje rzeczy na czas choroby. W ten sposób miał bliżej do kuchni, łazienki i…telewizora, który ostatnio był jego najbliższym towarzyszem. Całymi dniami wgapiał się w ekran, na którym nic ciekawego nie mógł mimo wysiłków dostrzec. Tak naprawdę jego myśli krążyły ciągle wokół Muriel.
Nie miał już żadnych wątpliwości, że spotkał anioła. Nawet nie próbował tłumaczyć sobie tego gorączką czy halucynacjami. Wiedział, że tu była. I choć powinien był odczuwać wyłącznie wdzięczność za cud, którego stał się świadkiem, to tak naprawdę czuł tylko rozgoryczenie na wspomnienie jej ostatnich słów. Jak może zapomnieć?! Jak może pogodzić się z myślą, że nie wolno jej przy nim siedzieć, rozmawiać z nim czy opiekować się w chorobie?! Skoro jest aniołem, to powinna być przy nim cały czas! Czy nie taka jest rola niebiańskich posłańców? O tak, czuł wielkie rozgoryczenie, a także coś, czego na początku nie umiał nazwać, ale wkrótce przekonał się, że nie jest to nic innego jak…tęsknota…
Tęsknił za jej głosem. Za jej spojrzeniem, dotykiem…Tęsknił za poczuciem bezpieczeństwa i za cudownie ożywczą aurą, jaką promieniowała. Za jej łagodzącymi słowami, za widokiem srebrzystych włosów i świetlistych oczu, za chłodnym dotykiem dłoni na rozpalonym gorączką czole, za perlistym śmiechem i kojącą obecnością.
Myślenie o niej przynosiło mu ulgę. W dalszym ciągu czuł się bardzo słaby i obolały, ale gdy pozwalał wyobraźni odpłynąć w jej kierunku, przestawał czuć wszelkie niedogodności. Skupiał się na przywołaniu w pamięci jej obrazu i…nie umiał. Nie potrafił unaocznić sobie rysów jej niebiańskiej twarzy ani tego płynnego ułożenia włosów na ramionach. Sprawiało mu to największy ból, ale cały czas próbował. Na razie udawało mu się tylko wizualizować pojedyncze szczegóły, jak wyraz jej oczu w chwili, gdy dowiedziała się, że ją poznał. To pamiętał dokładnie. Zobaczył wtedy autentyczną radość, naprawdę się ucieszyła, że pamiętał…Ale poza radością widział też co innego. Widział mieszaninę wdzięczności, bezgranicznego oddania i…miłości?
Głupi, oczywiście, że miłości. Anioły kochają ludzi, z tego, co się orientował w naukach kościoła. Kochają i strzegą. I pomagają. W ogóle cała ta religia opierała się na miłości bliźniego, wybaczeniu i miłosierdziu. Anioły są więc jej odzwierciedleniem, muszą kochać. Muszą kochać…muszą…
- I kochamy – uśmiechnęła się słodko, przyglądając mu się z przechyloną uroczym gestem główką.
- Jesteś! Jak to dobrze… - serce Billa niemal wyskoczyło mu z piersi. Zadrżał na całym ciele, ale tym razem nie było to drżenie przestrachu. Był to dreszcz, jaki odczuwa się, gdy spełnia się marzenie, gdy na coś długo czekamy, a to wreszcie następuje albo ma nastąpić. – Możesz tu zostać? Choć chwilę, proszę…
- Jestem z Tobą cały czas – znów się uśmiechnęła. – Nawet, gdy mnie nie widzisz. Ciągle przy Tobie jestem.
- Jesteś moim aniołem stróżem? – spytał, przypominając sobie co nieco z lekcji religii.
- Nie, nie jestem… - zawahała się przez chwilę i spojrzała na niego uważnie, tym razem bez uśmiechu. – Jestem aniołem Drugiej Triady, Czwartego Chóru. Aniołem Panowania.
- Czym?! – wytrzeszczył oczy, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.
Roześmiała się na widok jego miny, ale nie było w tym drwiny czy ironii. Po prostu serdecznie się roześmiała, po czym zaczęła tłumaczyć, spokojnie i cierpliwie:
- Jest dziewięć Chórów Anielskich, podzielonych na trzy Triady.
- Trzy razy po trzy chóry, tak? – złapał.
- Dokładnie – uśmiechnęła się miło. – Anioły Stróże należą do najniższego Chóru, Dziewiątego. To Chór Aniołów. Ja jestem w Chórze Czwartym, Aniołów Panowania.
Bill przetrawiał przez chwilę te nowe dla siebie wiadomości, po czym nasunęło mu się mnóstwo pytań. Spojrzał na Muriel. Wyglądała tak spokojnie, miała w sobie nieograniczone pokłady cierpliwości…może odpowie choć na kilka z nich…
- Więc pierwszy z tych chórów jest najwyższy tak?
- Tak, Serafiny stoją najwyżej w hierarchii. Są wspaniałe.
- Są tak piękne, jak ty? – spytał Bill, nagle oczarowany delikatnością rysów pochylonej twarzy anioła. Czy mu się zdawało, czy jej policzki lekko poróżowiały?
- Są piękniejsze! – odpowiedziała bez wahania. – Ale Ty raczej nie chciałbyś żadnego zobaczyć – roześmiała się.
- Dlaczego? – spytał urażony.
- Mógłbyś się przestraszyć – uśmiechnęła się łagodząco. – Człowiek nie jest w stanie dostrzec naszego piękna. Ty widziałbyś je inaczej niż ja.
- Skąd wiesz? – wciąż był trochę naburmuszony. Przestraszył się jej kiedyś, bo nie był przygotowany na taki wstrząs, ale teraz był pewien, że zareagowałby już inaczej.
- Kilkoro ludzi widziało Serafy. Opisywali je jako głowy z niezliczonymi oczami i trzema parami skrzydeł.
Bill musiał przyznać, że nie byłby to najmilszy widok, jaki jest sobie w stanie wyobrazić. Chyba jednak wolał nigdy nie ujrzeć członków Pierwszego Chóru.
- Książąt – poprawiła go łagodnie, a gdy spojrzał na nią pytająco, wyjaśniła dalej. – Mówi się Książąt, nie członków. Tak, jak ja i trzech mi podobnych, jesteśmy Książętami Czwartego Chóru.
- Czytasz mi w myślach? – spytał, marszcząc ciemne brwi.
Chyba się troszkę zawstydziła, bo spuściła głowę z przepraszającym wyrazem twarzy i nic nie odpowiedziała.
- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało… - zmieszał się.
- Nie, nie…to nie tak, ze czytam w myślach…Ja po prostu wiem, co myślisz. Nie muszę się specjalnie skupić, żeby wiedzieć, czy „czytać” w Twoich myślach. Po prostu wiem – odpowiedziała, tłumacząc się usilnie.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, ale była jeszcze jedna myśl, która go dręczyła, odkąd usłyszał jej wyjaśnienie.
- Jeśli wobec tego nie jesteś moim aniołem stróżem, to dlaczego tu jesteś? I gdzie jest mój anioł?
Teraz już wyraźnie się zmieszała. Po całej jej sylwetce widać było, że z całego serca nie chce mu odpowiadać na to pytanie. Nie chce albo nie może, a skłamać przecież nie było jej wolno. On jednak był zbyt ciekawy odpowiedzi, żeby wybawić ją z tego zmieszania. Nawet wiedział, co chce usłyszeć, ale nie mógł tego głośno powiedzieć.
- Ja…chciałam tu być. Chciałam być blisko Ciebie – zawstydziła się jeszcze mocniej i schyliła piękną głowę.
Jego serce oszalało. Skakało z radości, a on poczuł się jakby nagle zabrała go do siebie, pod chmury, nad chmury…w chmury! Sam nie wiedział, dlaczego jej słowa spowodowały to niesłychane szczęście, ale pewne było, że jeszcze nigdy nie czuł się tak cudownie. Zapłonął miłością jak antyczna pochodnia, poczuł, że wszystko jest możliwe, że ma w sobie mnóstwo siły na pokonanie wszelkich przeciwieństw losu.
- Muriel… - zaczął, zwracając ku niej rozpromienioną twarz, ale natychmiast zamilkł.
Na jej twarzy nie widać było szczęścia, tylko…ból. Nieziemski, potworny ból i ogromny smutek.
- Muszę wracać…
- Nie! – zerwał się z pościeli, jakby nigdy nie był chory ani obolały. Usiadł na kołdrze, odrzucając dzielące ich poduszki w kąt i przysunął się do niej. Bardzo blisko. – Nie musisz wracać! Nic nie musisz! – wołał zapalczywie, chwytając ją za delikatne, gładkie jak jedwab dłonie.
Podniosła na niego oczy i aż nabrał powietrza w płuca, widząc w nich ogromne pokłady żalu i strachu, a jednocześnie gorące oddanie. Wiedział już wszystko, widział wszystkie jej uczucia, a także ból, spowodowany niemożnością ich okazania. Zamąciło mu to w głowie, zagotowało we wnętrzu i rozdzierało udręczoną duszę do tego stopnia, że całkowicie przestał panować nad swoimi odruchami. Bez namysłu pochylił głowę i musnął ustami jej ledwie wyczuwalne, miękkie wargi.
Natychmiast od niego odskoczyła. Widział w niej paniczny strach i zamieszanie. Nie miał pojęcia, co ona teraz przeżywa, ale zobaczył, jak z bólem unosi głowę w górę i rozpływa się w powietrzu, pozostawiając za sobą świetlistą smugę.

***
- Nie znam ludzi Natanaelu…Nigdy przy żadnym nie stałam…
- Nie mogłaś Muriel. Od Stworzenia należysz do Książąt Czwartego Chóru. Przy ludziach stoją tylko Aniołowie. Stróże dokładnie.
- Zawsze ten sam przy jednym człowieku?
- Tak, Anioł Stróż opuszcza człowieka tylko wtedy, gdy sam ginie. Musi stać przy nim w dzień i w nocy, takie otrzymał zadanie.
- Jak anioły giną Natanaelu?
- Teraz nie ginie tak wielu. Kiedyś, podczas buntu, wielu zginęło w walkach.
- Anioły zabijały anioły?
- Tak Muriel. To właśnie ci oddalili się od Niego najbardziej. Właśnie ci zostali demonami…

***

Nijak nie mógł ochłonąć. Drżał na całym ciele, pragnął jak nigdy wcześniej. Nagła bliskość z niebiańską istotą zostawiła na nim trwałe piętno. Wargi paliły go miłym żarem, ręce mrowiły, a w środku płonął pożar namiętności, której w żaden sposób nie potrafił okiełznać. I nie chciał, bo to wszystko czyniło go niezmiernie szczęśliwym, unosiło w górę.
Pierwszy raz zrozumiał potęgę miłości. Prawdziwej, czystej i wielkiej miłości, która zdolna jest do wszystkiego. Problem był tylko jeden – nie była to owa bezinteresowna miłość do bliźniego, której nauczało chrześcijaństwo. Bill kochał Muriel miłością mężczyzny do kobiety.
Co więcej – wiedział, że nie wolno mu tak kochać. Wiedział, że anioł nie jest zwykłym, grzesznym człowiekiem. Sięgnął nawet do Biblii i odnalazł werset z Ewangelii świętego Marka: „ (anioły) Nie żenią się ani za mąż nie wychodzą”, co przyprawiło go o dodatkowy dreszcz. Nie miał do niej dostępu, nie miał możliwości nawiązania z nią kontaktu, ale i tak wiedział, co by mu powiedziała. Nie wolno jej kochać człowieka, może nawet nie potrafi tak kochać…może nie czuje namiętności, tak, jak nie czuje fizycznego bólu i nie choruje. Pewnie tak jest, przecież Muriel nie była fizycznym bytem, nie miała…no tak, na dobrą sprawę nie miała nawet ciała. Co wobec tego tak bardzo go kusiło? Czego pożądał?
Potrząsnął głową, która znów zrobiła się ciężka i pulsowała tępym bólem, po czym powoli wstał i udał się do kuchni. Zażył wieczorną porcję leków, popijając je czystą wodą. Znowu poczuł zawroty głowy, więc jeszcze przez chwilę stał tak, oburącz trzymając się kuchennego zlewu, aż zrobiło mu się trochę lepiej. Dopiero wtedy podniósł głowę i poszedł z powrotem do łóżka, starając się jak najmniej dotykać stopami zimnego linoleum.
Dziwne, kiedy tu była, nie czuł zimna ani drażniącego gorąca. Nie zwracał uwagi na gorzki smak przełykanych pigułek, nie przeszkadzał mu dudniący dźwięk rozkuwanej w domu naprzeciwko ściany, nie widział krążących po pokoju komarów…Żadne drobne zmartwienia nie zaprzątały mu głowy. Za to, gdy znikała, wszystkie te niedogodności przybierały na sile, rosły do rozmiarów małych katastrof i wszystkie go niezmiernie irytowały. Może to była część jej anielskich mocy…
Położył się w miękkiej pościeli, przykrył dokładnie. Było już po północy, więc dobrze by było zaznać choć trochę snu. Poza tym, uwielbiał snuć myśli o niej, gdy światło było zgaszone, a wokół panowała cisza nocy. W takim otoczeniu ujrzał ją przecież po raz pierwszy…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)