Forum Forum Tokio Hotel Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Z życia agentki... {część 4} Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Miss Izabela




Dołączył: 14 Maj 2006
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani

PostWysłany: Nie 18:29, 14 Maj 2006 Powrót do góry

Oto moje opowiadanie.
Zobaczymy, jak się przyjmie na tym forum xD
Lato, lato... Jeszcze kilka dni temu obawiano się, że w ogóle nie nadejdzie, a teraz narzekano na okropny skwar i duszność. Nikt już nie wiedział co lepsze: zimno i deszcze, czy taki upał. Jednak nie mając żadnego wyboru, cieszono się z nieco spóźnionej dobrej pogody i ochoczo włączano zraszacze, fontanny, podlewano rośliny, a rodzice wyciągali dla swoich brzdąców małe baseny, pontony i wszystko inne, w czym można było się popluskać. W powietrzu, razem z zapachem pieczonych kiełbasek z grilla, unosił się słodki zapach wakacji i rozleniwienia. Uczniowie, wyglądając tęsknie przez szkolne szyby powtarzali w myślach "jeszcze dwa tygodnie i wolność...". Jednak dni mijały bardzo wolno, wydawałoby się, że czas zatrzymał się w miejscu. Ludzie zazwyczaj spieszący się wszędzie, poruszali się powoli ulicami miasta, ocierając pot z czoła bądź pochłaniając zimne lody. Temperatura dawała się we znaki i już kilka nierozważnych osób trafiło do miejscowego szpitala z objawami udaru słonecznego. Ci bardziej ostrożni zakładali wszystkich rodzajów czapki, daszki i kapelusze. Najbardziej ostrożni w ogóle nie wychylali nosów spoza przyjemnie chłodnych mieszkań, leżąc całymi dniami i słuchając "muzyki" dobiegającej z podwórka: odgłosu kosiarki koszącej trawę, szczekania psa sąsiadów i głośnych wrzasków dzieci, bawiących się na wąskich pasmach wysuszonej trawy przed swoimi domami. Co raz jakaś pani wyszła na balkon rozwiesić pranie, bądź pan zapalić papierosa, a wtedy nawiązywała się balkonowa pogaduszka pomiędzy sąsiadami, kończąca się często grillem lub małą imprezą. Trudno było dosłyszeć odgłos samochodowego silnika, wszyscy przesiedli się na rowery bądź papierowe hulajnogi.
Ten dzień był nadzwyczaj upalny. Żar z nieba lał się większy niż zwykle, a asfalt pod wpływem wysokiej temperatury topił się jak masło. Na parkingu przed centrum handlowym nie było wielu samochodów, zaledwie trzy bądź cztery. Wszystkich miłośników zakupów skutecznie odstraszył skwar, i by uniknąć zwęglenia skóry, zostali w domu. Słońce przygrzewało tak mocno, że można by pomyśleć, iż swymi promieniami podpali pożółkłą trawę. Jednak, chciwe na wodę, przed podpaleniem najpierw wydusiłoby całą z biednych źdźbełek. Właśnie po tym nagrzanym, nasłonecznionym parkingu kursował duży, czarny samochód o wymiarach małego autobusu. Gdyby miejsce było zatłoczone, i nie byłoby gdzie przystanąć, można by uznać, że szuka miejsca do postoju. Jeśli byłby tam choć skrawek cienia, jeżdżenie w kółko po parkingu można by wyjaśnić szukaniem go, ale iż owego nie było wcale, bezcelowe kursowanie wydawało się bezsensowne. Mini autobus kręcił się po placu, zostawiając głębokie ślady w smażącym się asfalcie.
Towarzystwo, które zapakowało się w ten samochód, można uznać za bardzo interesujące. Nie byli to zwykli ludzie, którzy wybrali się na zakupy (bo i kto w taki upał dusiłby się w samochodzie), nie byli nawet rodziną. Hmm... Chociaż przymykając oko, mogliby być rodziną. Wielką, zgraną rodziną tajnych agentów. Można to tak ująć, gdyż jak w familii ludzi łączą te same geny i krew, tak ich łączył ten sam cel: zapobieganie i zwalczanie zła. Znali się jak rodzeństwo, choć tak naprawdę nikt do końca nie wiedział, kim był jego współtowarzysz. Dla zachowania tajności i bezpieczeństwa zmienione mieli nawet imiona, a jeden agent nie wiedział, jak prywatnie nazywa się drugi. Oczywiście wiedział, jeśli ten mu powiedział, ale nie miał takiego obowiązku. Z resztą, po co mu prawdziwe imię, gdy z współtowarzyszem widział się jedynie w pracy i musiał tam używać jego fikcyjnego imienia. Rodzina agentów to wyszkolona, zgrana, przewidująca ruch przeciwnika grupa, która czasem też ma nieprzewidziane akcje. Czasem coś przeszkodzi w realizacji planu i by móc dalej działać, trzeba usunąć przeszkodę. Trzy agentki tłukące się w samochodzie jeszcze nie wiedziały o tym, że to będzie jedna z takich akcji.
Stan, kierowca, cicho podśpiewywał do melodii granej przez trzeszczące i szumiące radio. Gdyby nie ono, w mini busie panowałaby grobowa cisza, mimo, iż były tam jeszcze trzy dziewczyny. Jednak nie prowadziły one ożywionej rozmowy, ani innej formy dialogu, gdyż po prostu... Spały.
Powoli po cichu, dziewczyna siedząca za Stanem zaczęła się budzić. Leniwie podniosła rękę i zaczęła nią pocierać ociężałą powiekę, najpierw jedną, po chwili drugą. Czuła jeszcze piasek pod oczami, gdy nieprzytomnie rozejrzała się po wnętrzu samochodu. Jej włosy były w całkowitym nieładzie: blond pasemka wystawały z kucyka i sterczały pod każdym kątem, tak, że fryzura wyglądała jak bocianie gniazdo. Gumka ledwo trzymała się na włosach, gdyż liczne kosmyki uwolniły się z końskiego ogona i opadały na ramiona dziewczyny. Ubrana była w szarą, dresową bluzę i takie same pod względem materiału i koloru spodnie. Białe, sportowe adidasy zasłaniał czarny plecak, który, rzucony na podłogę, wylądował na stopach blondynki.
Rozglądając się, uchwyciła wzrokiem dwie śpiące dziewczyny. Pierwsza z nich, zajmująca siedzenie oddzielonym wąskim pasmem przestrzeni od jej miejsca, zachrapała cicho. Jej kruczoczarne włosy upięte były jak zwykle idealnie. W przeciwieństwie do włosów blondynki, jej były aż nienaturalnie gładkie. Najmniejszy kosmyk bał się wyjść poza obręb kucyka. To, że była starsza o kilka lat od pozostałych dziewczyn, podkreśliła swoim eleganckim ubiorem. Być może zrobiła to także dlatego, by zrobić dobre wrażenie na przestępcy, z którym za zadanie miała rozmawiać.
Nie przypadkowo znalazły się w tym miejscu. Już od dawno planowali rozbicie wielkiej szajki narkotykowej, działającej w Magdeburgu i kilku miastach. Kilka miesięcy pracy, wytężania umysłów i zdobywania informacji miało teraz swój finał. Była to poważna misja, jak jedna z wielu. Jednak nie mieli zamiaru robić wielkiego szumu, dobrze, że nie było zbyt wielu ludzi w centrum tego dnia. Nie chcieli się rzucać w oczy: nie byli agentami typu wielkich goryli stojących przed hipermarketem z bronią w ręku, ubranych w czarne garnitury i paplający bez przerwy do mikrofali. Oczywiście, używali sprzętu do komunikacji, lecz jak wszystko, nie mogło to zwracać uwagi, dlatego też sprytnie ukryto to pod postacią odtwarzacza mp3.
Tym razem ich zadanie składało się z trzech etapów: najpierw trzeba było porozmawiać i negocjować z przestępcami. Oczywiście, robiąc przy tym dobre wrażenie, gdyż tak łatwo nie pokażą, gdzie trzymają narkotyki. Drugim punktem w ich planie było dowiedzenie się, gdzie trzymają towar. Trzecim zadaniem była obława dealerów i złapanie ich.
Kolejna dziewczyna, na której spoczął wzrok blondyny, chrapała w najlepsze z butelką wody mineralnej w rękach. Swoim ubiorem przypominała mumię: cała owinięta była jeansem. No, może nie tak dosłownie. Miała na sobie jeansy - rybaczki, jeansową kurtkę, jeansową opaskę na rękę... Chyba nie zdawała sobie sprawy, jaka temperatura panuje na zewnątrz. Miała krótkie, brązowe włosy, i gdyby miała otwarte powieki, ukazałyby się jej czekoladowe oczy. Jako jedyna z dziewczyn miała ciemną karnację.
Kate, bo tak nazywała się owa blondynka w szarym dresie, ziewnęła potężnie, ukazując swoje białe zęby, po czym mlasnęła dwa lub trzy razy. Spojrzała za okno. Przejeżdżali obok głównego wejścia, przy którym półnagi facet palił papierosa. Kate, gdyby mogła, też paradowałaby tylko w spodenkach, może wtedy byłoby choć trochę lżej przetrwać wysoką temperaturę.
Blondynka westchnęła i zabrała się za poprawianie kucyka. Gdy już jako tako miała porządek na głowie, postanowiła obudzić swoje koleżanki.
- Sam, wstawaj! - szepnęła, potrząsając szatynką starszą od niej o 7 lat - Sam! Już jesteśmy!
Sam powoli zaczynała kontaktować ze światem, a zaczęła od wystrzelenia rąk ku górze i rozciągnięciu się, przy czym o mało nie znokautowała Kate, która szybko odchyliła się od niej i zwróciła się w stronę Meg.
- Meg, już jesteśmy... Wstawaj! - Kate złapała za jej jeansową kurtkę i lekko nią potrząsnęła.
- Tak, mamo... Już wstaaaa... - ziewnięcie - ...aaaaję... - wymamrotała, upuszczając butelkę z wodą mineralną na podłogę.
Gdy ją podnosiła, brązowe kosmyki opadły na jej twarz. Ponieważ miała bardzo krótkie włosy, nawet nie próbowała ich wiązać w kucyk.
- Jaka ja dla ciebie mama - zaśmiała się Kate.
- Hey, Stan - Sam zwróciła się do kierowcy - gdzie jest reszta ekipy?
- Brian, Kyle, Thomas, Andriej, Brad i Hari będą za jakieś pięć minut - oznajmił Stan, parkując samochód.
Brian i jego załoga mieli pilnować przebiegu całej akcji, a gdyby coś się nie udało, łapać przestępców zanim zwieją.
- Oni jak zwykle spóźnieni... - westchnęła Sam
- Sam - odezwała się Meg, odrywając się od butelki z wodą - ty też nie jesteś lepsza, czekaliśmy pod twoim domem dwadzieścia minut, zanim się wywlekłaś!
- Dwadzieścia? Przynajmniej pół godziny - fuknęła Kate.
- Dziewczyny... Ja jestem już po prostu za stara na szpiega. Gdy miałam siedemnaście lat, łapanie przestępców było dla mnie zabawą. Będziecie w moim wieku, też się wam znudzi.
- Sam, nie użalaj się nad sobą. Powinnaś się już przyzwyczaić do swojej pracy, a nie narzekać. Nudziłabyś się, pierdząc w stołek jako doradca prawny... A tak to masz jakieś ciekawe zajęcie!
- Mmm... Doradca prawny... To byłby świetny zawód dla mnie! - rozmarzyła się szatynka.
Żadna nic nie powiedziała na jej słowa. Kate obrzuciła ją tylko ironicznym spojrzeniem, wetknęła w uszy słuchawki i zaczęła nimi kręcić i poprawiać je.
- Zostaw już te walkie talkie! - tak czarnowłosa Sam mówiła na sprzęt do komunikacji agentów, sprytnie ukryty pod postacią odtwarzacza mp3 - jak będziesz to tak miętosiła, rozsypie się w proch i zostaną same wióry!
- Spoko, spoko, nie bulwersuj się. Meg, chcesz orzeszka? - blondyna zapytała się brunetki, wyciągając w jej stronę niebieskie opakowanie z orzeszkami ziemnymi.
- Solone? - spytała się, podnosząc wzrok.
- Solone - potwierdziła Kate, potrząsając torebką, by Meg szybciej się decydowała.
- Dawaj - zabrała blondynie paczkę z orzeszkami.
- Hallo, kto ci powiedział, że możesz wziąć całe? - zbulwersowała się Kate.
- Dziewczyny, nie kłóćcie się! - zarządziła Sam.
- Sam, opanuj emocje, przecież my nic nie robimy! - wysepleniła Meg z ustami pełnymi orzeszków.
- Właśnie, nic nie robicie, a powinniście się przygotowywać do rozpracowywania szajki! - Sam była zdenerwowana.
- Ja się przygotowuję - broniła się Kate, po raz kolejny poprawiając "mp3".
Sam zaczęła kręcić się, szukając czegoś. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie położyła torbę...
- Meg - przypomniało się coś szatynce - podaj mi zieloną torbę spod twojego siedzenia.
- A co tam masz ciekawego dla mnie? - Meg kolejny raz zanurkowała pod siedzeniem, szukając reklamówki.
- Ciuchy - odparła Sam.
- Ciuchy? - zdziwiły się Kate i Meg.
- Yhym. Muszę się przebrać.
- Po co? - zapytała się Kate, poprawiając słuchawki mp3.
- No, Marco, ten dealer, by mnie rozpoznać, kazał mi się ubrać w fioletową bluzkę i czerwone buty. Naprawdę jesteście takie tępe, czy wam za to płacą? Ałaa, titi... kozi bubku - wymamrotała, gdy Meg rzuciła w nią orzeszkami.
Marco był dealerem, jednym z najbardziej zaufanych ludzi w szajce narkotykowej, i to na niego polowali. Dzięki niemu mieli zamiar rozbić gang. W centrum handlowym miał pojawić się ze swoją współpracowniczką, ale i tak nie ulegało zwątpieniu to, że będą mieć porozstawianych ludzi, schowanych gdzieś za doniczkami z wielkimi palmami bądź czającymi się za rogiem. Poważna szajka nie traktuje pobłażliwie nawet tak małych akcji, więc ubezpieczali się na wszelki wypadek. Jednak, nie zdawali sobie sprawy, że jest to zupełnie niepotrzebne, dla agentów złapanie ich było proste jak 2+2. Marco przez rozmowy telefoniczne wyjaśnił wszystkie warunki: Sam (która miała się z nim spotkać w centrum), by mógł ją rozpoznać, musiała ubrać się w fioletową bluzkę, a dla pewności nałożyć na nogi czerwone buty. To wszystko było po to, by przypadkiem nie pomylili się i zagadali do niczego nieświadomej osoby.
Sam wydłubała z włosów orzeszki i zaczęła grzebać w torbie, by po chwili wyjąć z niej fioletową bluzkę, białą spódnicę i czarne pudełko, prawdopodobnie z czerwonymi butami. Rozłożyła wszystko na siedzeniu i zaczęła się przebierać.
- Gorąco, zdejmuję bluzę - stwierdziła Kate i pozbyła się szarej, dresowej bluzy. Meg przytaknęła i zdjęła swoją jeansową kurtkę.
- Brian i spółka już są na miejscu - zakomunikował Stan, który przez chwilą miał połączenie z ekipą.
- Sam, przebieraj się szybciej! - powiedziała z wyrzutami Kate, patrząc, jak szatynka męczy się z czerwonymi adidasami, które za nic nie chciały jej wejść na stopy.
- Dobra, dziewczyny - zawołał Stan do wnętrza samochodu - czas na show!
Kate, Meg i Sam powoli wygrzebywały się z samochodu. Wychodząc, Kate zmrużyła oczy, a Meg założyła wielkie, czarne okulary.
- Wyglądasz w nich jak mucha - skwitowała gorzko Sam, zasłaniając ręką oczy przed promieniami słońca.
W centrum nie było tłoku, wszyscy mądrzy ludzie w porze górowania słońca siedzieli w domu. Jednak ci, którzy wybrali się na zakupy, błogosławili klimatyzację i wolno posuwali się wzdłuż pasaży, rozkoszując się cudownym chłodkiem w pomieszczeniu. Przy jednym ze stolików w restauracji "Pegaz" siedziały trzy dziewczyny. Pierwsza, siedząca przy czerwonej ścianie, miała na sobie szary dres, a jej blond włosy zasłaniały słuchawki od mp3, które notorycznie poprawiała. Rozglądała się nerwowo na boki, patrząc, czy nikt się nie zbliża. Druga, brunetka, bujała się na krześle, pożerając orzeszki ziemne, i szeleszcząc opakowaniem. Co raz wycierała ręce o jeansowe rybaczki, które idealnie pasowały do zielonego topu. Była całkowicie spokojna i odstresowana, czego nie można było powiedzieć o trzeciej, ostatniej dziewczynie. Była starsza o kilka lat od swoich współtowarzyszek. Oprócz zdenerwowania czuła także irytujący ból stóp, wciśniętych w adidasy, które cudem wbiła na nogi. Wierciła się i skręcało ją, by zdjąć buty, ale zachowała kamienną twarz i nie dała tego po sobie poznać.
Po chwili wszystkie trzy zaprzestały swoich czynności, wpatrując się uważnie w sześć postaci lawirujących pomiędzy stolikami w przytulnej, pomalowanej na czerwono restauracji. Nie ulegało wątpliwości, że są to Brian, Kyle, Thomas, Andriej, Brad i Hari, agenci, którzy mieli pomóc dziewczynom w akcji. Po chwili wędrówki dosiedli się do nich.
- Jaki jest plan? - zapytał się Brian. Pomimo, że dobrze wiedział, co mają robić, wolał się jeszcze raz upewnić. Poza tym zostało jeszcze dużo czasu do przybycia Marca i nie musieli się spieszyć.
- Brian i Sam zostają, by negocjować z przestępcami, reszta pilnuje otoczenia i obserwuje tajniaków. Dowiadujemy się, gdzie są magazyny narkotyków, a w ekstremalnym przypadku jedziemy tam. Gdy będziemy wiedzieć dostatecznie dużo, robimy obławę. Łapiemy wszystkich co do jednego - wyrecytowała z pamięci Kate.
Wszyscy w milczeniu skinęli głową, wyrażając tym akceptację planu.
- Yhym - chrząknęła po minucie Meg, budząc ekipę z zamyślenia, w którego stan popadli - kelner się na nas dziwnie gapi, może coś zamówimy?
- W sumie niezły pomysł, mamy jeszcze trochę czasu - stwierdził Andriej, wpatrując się w zegar na ścianie - Kto chcę colę?
- Ja! - wszyscy powiedzieli równocześnie, po czym jakby czytali sobie w myślach, uśmiechnęli pod nosem.
- Cóż, widzę, że jesteśmy zgraną grupą - zażartował Kyle.
- Dobra, idę - oznajmił zupełnie niepotrzebnie Andriej.
Starali się nie myśleć o czekającym ich zadaniu. Na razie cieszyli się chwilą, tym, że mogli wesoło porozmawiać w przytulnej knajpce, gdzie nie dosięgał skwar znajdujący się za grubą ścianą. Rzadko zdarzało się, że mogli sobie pozwolić na taką beztroskę, zwykle czekali pełni napięcia, zwarci i gotowi do akcji, reagując na najmniejszy gest. Do rozpoczęcia zadania zostało dużo czasu, prawie cała godzina, ale i tak zaczynali wcześniej. Takie typy jak dealerzy lubią być wcześniej, by obwąchać teren, nie lubią działać na nieznanym gruncie.
Czas mijał w miarę obniżania się poziomu coli w szklankach. W pewnym momencie, gdy podzielili się na dwójki lub trójki, i w takich grupach dyskutowali, Hari spojrzał na zegarek, po czym zmarszczył brwi.
- Późno już. Czas na show - nieświadomie powtórzył słowa Stana, kierowcy.
- Drużyno, do boju - powiedziała Meg, po czym dopiła resztę coli ze swojej szklanki.
Odnieśli naczynia na ladę. Thomas porozmawiał jeszcze z szefem restauracji, który co chwilę wydawał się coraz bardziej zdziwiony.
- ... Ehm, bo wie pan... Nie może pan nic powiedzieć, jasne? Bo... eee... Kręcimy program do telewizji, "Mamy Cię", tak, właśnie... I są też kamery... Bo chodzi o to, by nie palnął pan nic przy nich... Po prostu dzień dobry, co podać itede, nic więcej... Jakby się ktoś pytał, to nas tu nie było, nie działo się nic dziwnego i to był zwykły dzień pracy...
Thomas chciał, by właściciel knajpki nie wygadał się, że siedzieli tu całą gromadą, ani innych rzeczy, które mogłyby wzbudzić niepokój u przestępców. Nie mógł jednak wyjawić prawdziwych powodów, dlaczego tak ma być, więc nazmyślał szefowi o ukrytej kamerze. O dziwo, ten mu uwierzył i obiecał nic nie mówić. Rozejrzał się tylko nerwowo po pomieszczeniu, próbując wyłapać wzrokiem chociaż jeden ukryty aparat.
Usiedli jeszcze na chwilę przy stoliku.
- No więc ja i Sam zostajemy - powiedział Brian - a wy macie pilnować wszystkiego, poza nami, Marco i tą kobietą, która miała z nim przyjść. Na pewno będą mieć ochronę, to właśnie ich musicie szpiegować.
- Czyli ogólnie poziom trudności misji: bardzo łatwy - oznajmiła Meg.
- Meg, chyba popadasz w rutynę... - westchnął Brad, rwąc papierową serwetkę na małe kawałeczki.
- Haha, już, jasne. Dobra, zbieramy się? - zmieniła temat brunetka.
Osobnicy płci męskiej poszybowali na swoje stanowiska. W 'Pegazie" zostali tylko Sam, Meg, Kate i Brad.
- Sam - Kate położyła rękę na ramieniu czarnowłosej - błogosławię cię. Niech moja moc będzie z tobą.
- Niech twoja moc lepiej wraca z powrotem do ciebie, mi nie będzie potrzebna - Sam mrugnęła do blondyny.
- Skąd ta pewność siebie?
Sam nie odpowiedziała jej, tylko wpatrywała się w coś, a raczej kogoś za Kate. Jej oczy się rozszerzyły, a usta lekko rozwarły. Wyglądała jak skamieniały posąg, chyba nawet oddychać przestała.
- Sam... Jesteś tam? - blondyna pomachała szatynce przed oczami. Dopiero wtedy ocknęła się.
- Patrz! - syknęła.
Co tak zdenerwowało Sam? Już niedługo... xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Miss Izabela dnia Pon 21:08, 05 Cze 2006, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Mia
:(
:(



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 357 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekła rodem

PostWysłany: Nie 18:32, 14 Maj 2006 Powrót do góry

oł... niezłe Very Happy i me ślepe oko nie dostrzegło błędów... bravissimo Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
hobo psec
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2006
Posty: 1547 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: hobolandia [Lublin]

PostWysłany: Nie 19:05, 14 Maj 2006 Powrót do góry

Hm... zapowiada się ciekawie. Pomysł oryginalny, powiem szczerze - nawet bardzo. A to będzie opowiadanie o TH?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Miss Izabela




Dołączył: 14 Maj 2006
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani

PostWysłany: Nie 19:11, 14 Maj 2006 Powrót do góry

Tak... to opowiadanie będzie o Tokio Hotel. Oczywiście, będą też inne wątki. Ale na razie nie zdradzę więcej!! Zobaczycie, jak się rozkręci... xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Johanna




Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 76 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chojnów

PostWysłany: Pon 14:38, 15 Maj 2006 Powrót do góry

Czyta się przyjemnie. Masz bardzo oryginalny pomysł. Mam nadzieję, że rozkręci się już niedługo bo zapowiada się naprawdę ciekawie! Życzę powodzenia:*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kamis
:-(
:-(



Dołączył: 07 Lut 2006
Posty: 196 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Stoszowice

PostWysłany: Pon 15:08, 15 Maj 2006 Powrót do góry

Hmmm... moje błękitne oczka doczytały do końca pierwszy odcinek twego opka, a błyskotliwy umysł dostrzegł fakt iż oto zrodził się nowy pomysł!!!! Hehe marzenia ( ja i błękitne oczy, na dodatek błyskotliwy umysł... koń by się uśmiał Very Happy ) Nie no wracając do opka faktycznie zrodził się nam nowy pomysł ale spod twojego błyskotliwego umysłu Miss Izabela Wink zwykle niezbyt dużo można powiedzieć o pierwszej części ale w twoim opku to się szybko rozkręca... poprostu supcio!!! Życzę wenki i powodzenia w dalszym tworzeniu. Pozdrowionka pa!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Miss Izabela




Dołączył: 14 Maj 2006
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani

PostWysłany: Wto 13:50, 16 Maj 2006 Powrót do góry

Dzięki za wszystkie miłe opinie;) Jesteście boscy!! Zapraszam do czytania;)
- Patrz! - syknęła.
Kate odwróciła głowę, i dopiero wtedy zauważyła obiekt paniki Sam. Czarne włosy postawione na żel, wymyślne kolce i prosta grzywka opadająca na lewe oko. Makijaż jak na halloween, do tego kolczyk we brwi, na które nie opadały włosy. Jednak to nie to zwróciło uwagę Sam. Zaniepokoił ją ubiór nieznajomego. Fioletowa bluzka ze srebrnym nadrukiem, postrzępione, powycierane jeansy, na nogach czerwone adidasy, a na rękach wciśniętych w kieszenie spodni krążenie tamowały czarne opaski. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i opadł na krzesło przy najbliższym stoliku.
- Kto to? Marco? Już? - zdziwiła się Kate.
- Nie, młotku! Ale on może nam przeszkodzić!
- Jakim cudem? - do rozmowy włączyła się Meg.
- Pff - Sam fuknęła jak rozwścieczony żółw - on jest ubrany zgodnie z instrukcjami Marca! Czerwone buty, fioletowa bluzka...
- Ale to chłopak... Chłopak! - powtórzyła dla jasności Kate.
- Eee, jaki z niego chłopak... obojniak chyba! - stwierdziła Meg, przekręcając głowę. - I chłopak, i dziewczyna, dwa w jednym, Marco faktycznie może się pomylić.
- Kate... - zaczęła Sam.
- Dobra, dobra... Już go stąd usuwam... Eskamotacja to jest moja pasja... - westchnęła blondyna.
- No, ja też już idę - odparła Meg, po czym wstała i ulotniła się. Zostali już tylko Brian, Sam i Kate, która wstała już od stolika.
Blondyna przeklęła cicho, po czym niechętnym krokiem zaczęła przeciskać się między stolikami. Szła do chłopaka jak skazaniec na szubienicę. Wiedziała, że akcja będzie łatwa, ale nie spodziewała się, że przypadnie jej takie banalne zadanie, jak pozbycie się jakiegoś głąba z restauracji. Jednak w połowie drogi podniosła głowę, a jej kroki stały się bardziej sprężyste i wesołe, zaczęła nawet nieznacznie podskakiwać. Na twarzy wyskoczył jak najbardziej realistyczny, jednak zawsze sztuczny uśmiech.
Chłopak zauważył ją, gdyż podniósł głowę, i wpatrywał się w nią ze znudzeniem. Spodziewał się, że dziewczyna do niego podejdzie, od kilku miesięcy nie miał od nich wytchnienia. A to wszystko przez jego sławę... Wydawało się mu, że Kate jest jedną z tysięcy fanek, które go uwielbiają, i zaraz poprosi go o autograf i fotkę. W końcu jego kumple jeszcze nie przyszli, więc się zgodzi.
Kate w końcu dotarła do stolika chłopaka. Przez sekundę zastanawiała się jeszcze, co mu powiedzieć, ale już po chwili zaczęła działać - jak prawdziwa agentka.
Pełna radości i wesoła rzuciła się na chłopaka, przygniatając go do ściany. Przytuliła się do niego jak babcia do wnuczka.
- Hermes, jak Boga kocham! Kopę lat! - wrzasnęła, ciesząc się - kuzynie, jak ja cię dawno nie widziałam!
- Nie jestem Hermes - wykrztusił chłopak, prawie uduszony przez Kate - jestem... - "oho! Jak powiem jej, kim jestem, ściśnie mnie jeszcze mocniej, a tego nie przeżyję!" - jestem Peter!
- No właśnie, Peter - dziewczyna puściła chłopaka, który odetchnął głęboko - sorry, pomyliłam się. Niechże ci się przyjrzę! - zmusiła Petera do powstania, po czym popchnęła go do wyjścia.
- Hej, gdzie mnie ciągniesz? - chłopak wydawał się być przerażony sytuacją.
Kate nie odpowiedziała mu, tylko pociągnęła za rękę w stronę drzwi. Dopiero gdy znaleźli się pięć metrów od restauracji "Pegaz", puściła go i przystanęła.
- Nie jestem twoim kuzynem - stwierdził Peter, wymachując rękoma w powietrzu - Ja nawet cię nie znam!
Blondyna przestała się zastanawiać, gdzie może ukryć chłopaka, i spojrzała się na niego przenikliwym wzrokiem.
- Nie żartuj, Peter. To ja, Kate, nie pamiętasz? Jak miałeś trzy lata zabrałeś mi kapcia i pogryzłeś, a ja walnęłam cię...
- Dobra, dobra, Kate, nie pamiętam, bo widzę cię po raz pierwszy w życiu! - Peter był strasznie uparty.
Wiedział, że dziewczyna go wkręca, bo gdyby go naprawdę znała, wiedziałaby, że nie nazywa się Peter, tylko Bill. I ona go bajerowała, i on ją oszukiwał.
- Ty jak zwykle żartujesz, wiesz, kocham twoje poczucie humoru - wymamrotała Kate, odchodząc kilka kroków od czarnowłosego. Jednak po chwili cofnęła się - chodź! - znów złapała Petera za rękę, i zaczęła ciągnąć w boczny korytarz po prawej stronie.
Korytarz był nadzwyczaj wąski, trzy osoby idące w jednym rzędzie ledwo by się przecisnęły. Kroki Kate i Billa, pardon, Petera dudniły, mieszając się z narastającym szumem wody, wydobywającym się gdzieś zza ścian. Blondynka prowadziła szatyna po jasnych kafelkach, mijając tak samo przeraźliwie białe ściany. Nie jarzyły jednak one po oczach, gdyż co druga żarówka, oświetlająca korytarz, była przepalona.
Kate nie wiedziała gdzie idzie, prowadziła ją intuicja. Jeszcze nigdy nie była w tym centrum. Ba, nie była nawet w tym mieście - Magdeburg widziała po raz pierwszy na oczy. Jednak nie raz już znalazła się w takiej sytuacji. Jako agentka miała o wiele bardziej pokręcone akcje niż prowadzenie jakiegoś chłopczyka, by go gdzieś zamknąć na czas działania. Bo taki miała zamiar: zamknąć gdzieś tego palanta i wracać do akcji. Już od dawna nie miała żadnego zadania, więc nie chciała zmarnować okazji do zabawy. Uganianie się za gangiem narkotykowym traktowała jak rozrywkę.
Doszli prawie do końca korytarza. Kate rozejrzała się, po czym uśmiechnęła szeroko.
- Chodź! - rozkazała chłopakowi, po czym popchnęła w stronę drzwi z napisem "tylko dla personelu". Otworzyła drzwi, po czym pociągnęła Petera do środka.
- Co ty robisz, dziewczyno? Gorzej ci? - darł się na blondynę czarnowłosy.
- Bądź miły dla kuzynki, Peter! - warknęła w odpowiedzi Kate.
- Jakiej kuzynki? Nie znam cię! - bulwersował się chłopak - po co zaciągnęłaś mnie do tej obleśnej komórki na mopy?
- Co ty, Peter! Tu jest całkiem miło i przytulnie - Kate obrzuciła wzrokiem pomieszczenie, zatrzymując się na brudnych szmatach rzuconych w kąt.
Składzik sprzątaczki był ciasny i ciemny. Wszędzie stały pudła, szczotki, porozrzucane gazety i ścierki walały się po podłodze. Ogólnie było obskurnie i paskudnie.
Blondyna nie chciała siedzieć w pomieszczeniu dla personelu razem z tym chłopakiem, postanowiła skontaktować się z Meg, by dowiedzieć się, jaka jest sytuacja.
- Meg? Zgłoś się! - szepnęła, oddalając się jak najbardziej od Petera i naciskając guzik na odtwarzaczu mp3.
- Tak Kate, daruj sobie takie teksty - głos Meg rozbrzmiał w słuchawkach.
- Dobra... Jak tam idzie?
- Spoko... Zapowiadają się wielkie nudy... Nie ma nic do roboty, nie jesteś potrzebna. Właśnie siedzę ukryta za wielką palmą i obserwuję akcję. Brian i Thomas znaleźli już sześciu ludzi Marca i mają ich na celowniku. A co u ciebie?
- Nic się nie dzieje. Chciałabym móc chociaż poobserwować... Cóż, liczę, że potem się rozkręci... Jakby co, informuj, to przybiegnę.
- Ok, bez odbioru - w słuchawkach zapanował szum.
Rozmowa skończyła się. Peter błędnie myślał, że Kate rozmawia przez komórkę, i w trakcie pogaduszek usiadł sobie na kartonie z odkurzaczem, ze znudzenia oglądając swoje pomalowane na czarno paznokcie. Kate postanowiła poczekać na rozwój akcji z tym chłopakiem. Blondyna nie miała co robić, więc czas przed wezwaniem miała zamiar umilić sobie wkręcaniem Petera.
- Kate - odezwał się szatyn - powiedz mi, ty zawsze uprowadzasz nieznanych chłopaków do obleśnego składziku sprzątaczki?
- Tak, taki mam zwyczaj - mruknęła dziewczyna.
- Możesz mnie wypuścić? - zapytał się ostrożnie Peter.
- Wiesz, nie mogę muszę ci się dokładnie przyjrzeć, w końcu nie widziałam cię przez dłuuugi czas - kłamała Kate - odkąd widziałam cię po raz ostatni, urosłeś ze dwadzieścia centymetrów, wiesz?
- Ja cię nie znam! - bronił się chłopak.
- Poczekaj, posiedzimy tu sobie, pogadamy... - Kate skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nie mogę! Mój brat i kumpel czekają na mnie w "Pegazie"! Możesz mnie wypuścić? - Peter kolejny raz próbował przekonać blondynę, by pozwoliła mu odejść.
- Nie, nie, i jeszcze raz nie. Tak prędko mi się nie wywiniesz, w końcu nie widzieliśmy się od tylu lat!
Tymczasem u Sam.
Szatynka siedziała wraz z Brianem w najbardziej oddalonym od wejścia stoliku. Ściany, jak wszędzie w pomieszczeniu, były pomalowane na czerwono. Roślinka stojąca obok krzesła Sam, pomiędzy swymi liśćmi i cienkimi gałęziami, kryła miniaturowe urządzenie do rejestracji dźwięków, pomocne przy stawianiu zarzutów przestępcom, na których w chwili obecnej czekali.
Brian urwał już prawie cały knot świeczki, którą się bawił od kilku minut, a Sam bez zainteresowania wpatrywała się w ciemne smugi i zarysowania na czerwonej ścianie.
- A jeśli... - zaczęła mówić szatynka, lecz nie dokończyła, gdyż bardziej zainteresowało ją wejście pewnych postaci.
Do "Pegaza" wkroczyli dwaj chłopcy, na oko siedemnastoletni. Pierwszy, który wszedł do pomieszczenia, miał na głowie piękny mop z blond dreadów, związanych gumką i schowanych za białą czapką. Ubrany był w za duże o przynajmniej pięć rozmiarów jeansowe spodnie z krokiem w kolanach i szarą koszulkę, którą mógłby nosić Hagrid z Harry'ego Potter'a. Wyglądał, jakby pomylił szafy i zajrzał do tej należącej do olbrzyma. Drugi miał na głowie irokeza o kolorze bardzo zbliżonym do cytrynowego, który jeszcze bardziej wydłużał jego i tak owalną twarz. Ubrania miał w normalnym rozmiarze, i to właściwie jedyna różnica ubioru obu chłopaków: oboje mieli jeansy i szare bluzki z krótkim rękawem. Pomimo tego, prezentowali się zupełnie odmiennie. Sam uznała, że to nie ci ludzie, na których czekają, więc ponownie uwiesiła wzrok na ścianie.
- Jeśli co? - podchwycił temat Brian, któremu najwyraźniej znudziło się rozpracowywanie świeczki.
- Co, jeśli nie przyjdą? - szatynka z zaniepokojeniem zaczęła giąć różową słomkę.
- Sam, co ty? Chyba się nie przejmujesz? Nie mogą zignorować tak dużego zamówienia... Poza tym, gdyby nie chcieli robić z nami interesów, nie umawialiby się. Bez obaw, Marco i ta... Jak jej tam było... Nieważne - machnął ręką - no, w każdym bądź razie zaraz powinni być.
Brian nie mylił się: zaledwie po minucie w "Pegazie" pojawiły się pożądane osoby. Najpierw, energicznym krokiem, weszła kobieta. Ubrana w czarną bluzkę z krótkim rękawem i spódnicę tego samego koloru, nie sprawiała dobrego wrażenia. Jej ostre rysy twarzy, taksujące, przenikliwe spojrzenie, usta ściśnięte w cienką linię powodowały, że każdy wolałby wskoczyć do terrarium z krokodylem niż stanąć z nią twarzą w twarz, a co mówiąc o rozmowie. Za nią dreptał mężczyzna, Marco. Tak jak kobieta, ubrany był na czarno. Gdyby nie był przestępcą, byłby świetnym materiałem na modela: wysoki, przystojny. Niestety, wybrał inną drogę życia. Odgarnął czarne jak smoła włosy, które opadały mu na czoło, i rozejrzał się. Szepnął coś do towarzyszki, po czym oboje skinęli głową, i skierowali się w stronę Sam i Briana.
- Ładna pogoda - powiedziała kobieta, gdy doszli do ich stolika.
- Zaiste, choć mogłoby trochę popadać. Może się dosiądziecie? - kontynuował rozmowę Brian.
- Chętnie - odpowiedział Marco.
Marco i nieznana im z imienia kobieta opadli na dwa wolne krzesła, po czym nachylili się w stronę Briana i Sam. Zaczęli rozmawiać się i targować.
- Nie za drogo? - szatynka negocjowała cenę narkotyków.
- Możemy trochę obniżyć, ale niewiele - odpowiedziała szybko kobieta, która, jak się okazało, ma na imię Mandy.
- OK, może być i to - odparł Brian.
- Macie towar? - zapytała się Sam.
- Nie tak szybko - zaśmiała się Mandy - nam się nie spieszy.
- Tak, mamy dużo czasu, na wszystko przyjdzie odpowiedni moment - odezwał się Marco.
Sam westchnęła.
- No dobra... - i powróciła do negocjacji.
W składziku konserwatora powierzchni gładkich, czyli w skrócie sprzątaczki.
Peterowi ta sytuacja wydawała się dosyć dziwna, jeżeli nie komiczna. Siedział na kartonie od odkurzacza w cuchnącym pomieszczeniu pełnym mopów, szczotek i środków czyszczących każdego rodzaju, a obok niego dziewczyna w szarym dresie zawzięcie szukała czegoś w plecaku. Zastanawiał się, dlaczego jej tak bardzo zależy, by się tu kisił, zwłaszcza, że nie miała do niego żadnego interesu. Jednak po chwili jego myśli zeszły na inny tor. Zastanawiał się, czy gdyby podebrał co nieco z tego magazynu, mógłby założyć sklep z chemią. Rozmyślał tak przez kilka minut, po czym ocknął się ze słodkiego świata marzeń.
- Czego szukasz? - zapytał się Kate.
Blondyna natychmiast odwróciła się do chłopaka, przy okazji strącając z kartonów puszkę farby. Praktycznie zapomniała, że Peter jest razem z nią w tym pomieszczeniu, więc prawie dostała zawału, słysząc jego głos. Po chwili ochłonęła z szoku, i energicznie zasunęła zamek błyskawiczny w plecaku.
- Nic takiego - odpowiedziała, siląc się na obojętny ton.
- Czemu jesteś taka tajemnicza? - farbowany, nażelowany szatyn zadał kolejne pytanie.
- Nigdy nie byłam rozmowna, przecież wiesz - Kate kłamała jak z nut.
- Nie wiem, bo przecież cię nie znam! Możesz otworzyć drzwi?
- Peter, nawet ze swoją siostrą nie chcesz pogadać?
- Siostrą... - prychnął chłopak.
Kate przypomniała sobie, że Peter wspominał o swoim bracie, więc postanowiła się o niego zapytać.
- Jak tam twój brat, co? - postawiła plecak na kartonie, po czym podeszła do drzwi.
- Może sama się go zapytasz? Właśnie czeka na mnie w "Pegazie" - chłopak wstał z pudła, i nadepnął na starą, pożółkłą gazetę.
- Och, nie! - przeraziła się blondynka. - To znaczy... To nie jest konieczne!
Kate, która stała przy drzwiach, wyciągnęła z kieszeni spodni kluczyk, i z cichym kliknięciem przekręciła zamek. Ten mały gadżet już nie raz okazał się bardzo przydatny w misjach, więc i tym razem dziewczyna postanowiła go użyć.
- Co ty robisz? - zdziwił się chłopak. - Po co zamknęłaś drzwi?
- Żebyś mi nie uciekł - Kate uśmiechnęła się pod nosem.
Właściwie, to już dawno mogłaby puścić chłopaka na wolność. Jednak, nie mając nic do roboty, postanowiła zająć sobie czas - chociażby denerwowaniem Petera. Czarnowłosy tylko westchnął, po czym ponownie opadł na karton.
- A tam, rób co chcesz - poddał się. - Pewnie i tak już na mnie nie czekają, mam dużo czasu.
Kate nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdyż w swojej słuchawce usłyszała głos Meg.
- Hallo, Kate! Jesteś tam?
- No jestem, jestem! - blondyna machnęła ręką w stronę Petera, by jej nie przeszkadzał.
- Zaraz jadą do magazynu z narkotykami, my za nimi. Przybywaj.
- Gdzie dokładnie jesteś? - szepnęła Kate, zasłaniając się jak mogła, by czarnowłosy nic nie słyszał.
- Trzecia palma od lewej, przy "Pegazie".
- Zaraz będę - w słuchawce znów zapanował szum.
Kate obróciła się w stronę Petera, który z zainteresowaniem się w nią wpatrywał. Westchnęła, po czym przybliżyła się do drzwi, i gdy wydłubała już kluczyk z kieszeni, otworzyła je.
- Sorry, pomyliłam cię z kimś - powiedziała do Petera, po czym ulotniła się ze składziku sprzątaczki.
Czarnowłosy miał w głowie mętlik. Dziewczyna najpierw rzuca się na niego jak jakaś hiena, uprowadza do komórki z mopami, twierdząc, że jest jego siostrą, po czym po pół godziny bezowocnych prób o wypuszczenie nagle stwierdza, że nie jest jego kuzynką i idzie nie wiadomo gdzie. Jednak chłopak postarał się o to, by to nie była ich ostatnia rozmowa. Imponowało mu to, że Kate jest normalna (no, prawie, nie biorąc pod uwagę kilku dziwnych zachowań), a przede wszystkim, że nie jest jego fanką. Co prawda, prawie go udusiła swoim uściskiem, ale miał pewność, że to nie z powodu jego sławy. Jednocześnie nie wiedział, czy kiedykolwiek się z nią spotka, to zależało od blondynki i tego, czy zauważy, co podrzucił jej do plecaka...
- Tom mi nie uwierzy, gdy mu o tym powiem - wymamrotał chłopak, wstając z kartonów z zamiarem wyjścia z cuchnącego, obleśnego składziku sprzątaczki.
***
Akcja była tak banalna, że do jej wykonania wystarczyłby jeden dobry agent. Ponieważ działali całą, dziewięcioosobową grupą, uwinęli się nadzwyczaj szybko i już po dwudziestu minutach przestępcy byli eskortowani do bazy głównej. Marco i Mandy nie spodziewali się obławy, i bez wahania pokazali magazyny. Agenci tylko na to czekali, i wkroczyli do akcji.
- Moje plecy... - jęczała Meg, gdy jechali czarnym busem.
- Od czego cię tak bolą, co? - zapytała się jej Kate, przeglądając magazyn dla miłośników koni.
- Gdyby mutant ważący sto pięćdziesiąt kilogramów przez przypadek wpadł na ciebie i powalił na ziemię, też byś narzekała na ból pleców - fuknęła Meg.
Ponieważ akcja już się skończyła, i w Magdeburgu nie mieli nic do zrobienia, wyruszyli w bardzo długą i nudną drogę do domu. Nagle blondynce coś się przypomniało.
- Stan, czekaj! - zawołała do kierowcy. - Zajedziemy na chwilkę do centrum?
- Co tylko zechcesz, księżniczko - zaśmiał się Stan.
- Te, księciu! Nie podrywaj nam Kate! - żartowała Sam, zdejmując niewygodne buty i wbijając się w stare.
Blondynka chciała wrócić do centrum, gdyż postanowiła kupić pocztówkę z Magdeburga. Miała zwyczaj kolekcjonowania kartek z wszystkich miejsc, w których była. Jako tajna agentka była w kilku miejscach, i jak dotąd ze wszystkich przywiozła pamiątkę w postaci pocztówki.
Kolejny raz w tym dniu dojechali do centrum. Sam i Meg od razu skierowały się w stronę toalet i pognały tam czym prędzej. Kate spacerowała, oglądając wystawy sklepów, i szukając tego, w którym mogłaby znaleźć kartkę. W końcu zauważyła żółty kiosk wciśnięty między pub a sklep z zegarkami. Mając nadzieję, że znajdzie tam to, czego szuka, udała się w stronę wielkiego szyldu z napisem PRASA.
Tak jak się spodziewała, znalazła tam stojak z pocztówkami. Zastanawiała się właśnie, którą wybrać, gdy do pomieszczenia wpadła Meg, i od razu rzuciła się na półkę z żelkami. Sprzedawczyni nie wyglądała na zadowoloną z nieokrzesanego zachowania brunetki, ale w myśl zasady "nasz klient - nasz pan" nic nie powiedziała, jedynie zmarszczyła nos, jakby ktoś podsunął jej tam krowi placek.
- Meg, co ci? - zapytała się zdziwiona Kate, widząc, jak dziewczyna przeszukuje półkę, szeleszcząc opakowaniami.
- W łazience było mydełko o zapachu żelek - podetknęła blondynce rękę pod nos, by powąchała. - No i tak jakoś mi się zachciało...
- Znając ciebie, przez całą drogę do sklepu narkotyzowałaś się tym mydłem, co? - zaśmiała się Kate.
Meg nie odpowiedziała, gdyż zajęta była rzucaniem na ladę wszystkich rodzajów żelek. Blondynka ustawiła się za nią w kolejce, trzymając w ręku pocztówkę.
Gdyby Kate wiedziała, co znaczy zjedzenie przez Meg sześciu opakowań cukierków, na pewno by ją powstrzymała przed kupieniem ich.
- Ble, to już trzeci raz - zirytowała się Sam, widząc, jak dziewczyna siedząca za nią wymiotuje do plastikowej torby.
- Mogłabyś nam nie obrzydzać jazdy... - zadrwiła Kate.
Meg połowę drogi pożerała żelki, a drugą część bełtała. Było już około godziny dwudziestej drugiej, a do przebycia zostało jeszcze sporo drogi. Sam niedługo miała mieć wysiadkę, gdyż mieszka bliżej Magdeburga niż Kate i Meg.
W końcu wysiadła Sam, pół godziny później Meg. Kate została sama w samochodzie. Oczywiście, nie licząc Stana.
- Długo jeszcze? - zapytała się po raz siódmy od piętnastu minut.
- Kilka minut - odpowiedział rutynowo Stan.
- Ok... - westchnęła blondynka.
Dojechali na ulicę Kate, która zaczęła zbierać swoje rzeczy z siedzenia i pakować do plecaka.
- Pochwalony - powiedziała na pożegnanie do kierowcy.
- Na wieki wieków - Stan uśmiechnął się pod nosem.
Kate do swojego domu miała tylko kilka kroków. Przystanęła na chwilę przed bramką, by zawiązać sznurowadło. Już nie czuła się jak agentka, tylko jak normalny człowiek. Przestała być Kate. Tu, w domu, mogła używać swojego prawdziwego imienia. Czasem zapominała, że nazywa się Julka, i przedstawiała się swym kryptonimem.
- Julka, welcome back to home - szepnęła, po czym wyprostowała się i popchnęła bramkę.
Miała trochę wątpliwości, czy nie wejść rynną. Rodzice myśleli, że jest na próbie do przedstawienia, i na pewno martwili się, że do domu wraca o północy. Niestety, Julka nie mogła im powiedzieć prawdy, czym się zajmuje, i ciągle musiała wymyślać wymówki: próba przedstawienia, akcja charytatywna, pomoc koleżance, trening, zajęcia, joga itd. Po zastanowieniu się wybrała normalną drogę dostania się do domu.
Drzwi były zamknięte, więc Julka pomyślała, że rodzice już śpią. Wyciągnęła z plecaka swój kluczyk i przekręciła nim w zamku. Wchodząc do przedpokoju, zauważyła, że wszędzie jest ciemno. To ją utwierdziło w przekonaniu, że już od dawna kimają w swoim pokoju.
Postanowiła zahaczyć o kuchnię, by napić się soku pomarańczowego. Przeszła po omacku przez ciemny korytarz, po czym wymacała włącznik światła i zapaliła owe w kuchni.
- Hmm... Co to? - mruknęła do siebie.
Jej uwagę przykuł świstek papieru, leżący na stole. Obok niego, w odległości około trzydziestu centymetrów, leżał długopis. Osoba, która pisała wiadomość na kartce, musiała się bardzo spieszyć. Blondynka zbliżyła się do stołu, po czym przekrzywiła głowę i zaczęła czytać:
CDN xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Johanna




Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 76 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chojnów

PostWysłany: Śro 12:53, 17 Maj 2006 Powrót do góry

Co? Jeju , przerywać w takim momencie! Toż to grzech Razz
Nie no, ale serio! Ja się ropędziłam, a tu już koniec.
Niezła akcja z tym Billem, na początku nie wiedziałam do czego Kate zmierza, ale dzielnie czytałam dalej. Notka świetna! Jestem ciekawa kiedy Spotkają się ponownie i w ogóle jak rozwinie się akcja Smile
no i najważniejsze, co pisało na tej kartce, pewnie to jakaś wiadomość od rodziców, tylko jestem ciekawa, o jakiej treści.
Pozdrawiam i czekam na kolejną częśc Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Miss Izabela




Dołączył: 14 Maj 2006
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani

PostWysłany: Śro 16:55, 17 Maj 2006 Powrót do góry

Hey. No więc daję nową część. Miłego czytania!
Dedykacja dla wszystkich czytających moje opowiadanie.
Blondynka zbliżyła się do stołu, po czym przekrzywiła głowę i zaczęła czytać:
Julka
pojechaliśmy z tatą do Mariusza i Bożeny, nie wiemy kiedy wrócimy. Nie czekaj na nas. Odgrzej sobie obiad w mikrofalówce, bo na kolację na pewno nie zdążymy przyjechać. Pilnuj gospodarstwa! Mama.

Blondynka ucieszyła się, że nie będzie musiała wymyślać, dlaczego w domu pojawiła się z kilkugodzinnym spóźnieniem. Szczęśliwa, zajrzała do lodówki.
- Ble, pierogi - skrzywiła się. - Nie, dziękuję - i zamknęła drzwiczki.
Nagle poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Ziewając, poczłapała po schodach na piętro. Idąc korytarzem, minęła dwa puste pokoje. Za tymi drzwiami kiedyś mieszkały jej siostry. Teraz zrobiła się z nich mała rupieciarnia, gdyż oby dwie przeprowadziły się do Berlina. Starsza, Miriam, już od dziecka wiedziała, że będzie mieć własną restaurację, i dwa lata temu dopięła swego celu. Swój lokal ma w centrum miasta, mieszka natomiast na obrzeżach, razem z Ann. Ann jest młodsza od Miriam o trzy lata, ma ich dwadzieścia, i studiuje na uniwersytecie. O uszy Julki obiło się, że za niedługo mają zamiar się przeprowadzić do tego samego budynku, gdzie na parterze Miriam ma restaurację, a one będą mieszkać na górze. Przechodząc obok ich pokoi, Julka uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie siostry. Podobnie, jak ona, były blondynkami, miały takie same, niebieskie oczy. Jednak były zupełnie odmienne z charakteru. Miriam, jako poważny przedsiębiorca, była odpowiedzialna i starała się nie robić głupich rzeczy. Zupełnie innym typem jest szalona studentka, znana jako Ann. Zawsze miała zwariowane pomysły, czasem coś zmajstrowała, ale dobrze się uczyła i to powstrzymywało nauczycieli od wyrzucenia jej z przedszkola, a następnie wszystkich innych szkół.
W końcu doszła do swojego pokoju. Jak zwykle wszystko było w nim pedantycznie poukładane: nic nie mogło leżeć na podłodze lub walać się gdzieś w kącie. Każdy przedmiot miał swoje miejsce i musiał się go pilnować. Pomieszczenie było średniej wielkości, o ścianach pomalowanych na niebiesko i jasnych, drewnianych meblach. Julka po omacku włączyła światło. Niebieski żyrandol w gwiazdki, wiszący nad sufitem, rozjaśnił wnętrze.
Blondynka była zmęczona dniem, jednak nie rzuciła się od razu na łóżko i nie zasnęła. Jak zwykle po akcji w miejscu, gdzie była pierwszy raz, postanowiła wkleić pocztówkę stamtąd i opisać zadanie w swoim notatniku. Więc wyjęła pamiętnik z poszewki na poduszkę leżącej na łóżku. Położyła się na materacu i zaczęła opisywać:
<I>14 czerwca
Już od dawna nie było żadnego zadania. Aż do dzisiaj. Jednak chyba wolę brak akcji niż taką nudną. Przez większość czasu siedziałam z jakimś frajerem w składziku sprzątaczki. Wmówiłam mu, że jestem jego kuzynką. Oczywiście nie uwierzył, ale przecież nie o to mi chodziło. Byle nie przeszkadzał w akcji. No cóż, wszystko dla dobra świata. Dziwi mnie to, że Marco i Mandy tak szybko wskazali miejsce przechowywania narkotyków. Taaaka wielka szajka, a taaakich patafianów wybrali. My tylko czekaliśmy na znak od Briana, ukryci za budynkiem. Wyłapanie przestępców i całej ich straży zajęło najwyżej piętnaście minut. Nie obyło się bez użycia broni. Niestety, ci ludzie mieli całkowitego zeza, strzelali sami do siebie. Głupota nie zna granic. Ogólnie Magdeburg jest spoko, tylko ten upał... Z resztą on panuje wszędzie. Fajne mają tam centrum handlowe. Ale tak czy siak, więcej tam nie wracam. Dlaczego? Następnym moim celem jest Trójkąt Bermudzki!</I> Pod spodem Julka wkleiła pocztówkę z Magdeburga. Uśmiechnęła się do siebie, i zamknęła zeszyt.
- Śmierdzę - stwierdziła, po czym niechętnie zwlekła się z miękkiego materaca. Najchętniej poszłaby już spać, ale potrzeba bycia świeżą i czystą dominowała nad innymi potrzebami. Higiena była dla Julki priorytetową sprawą.
***
Blondynka wyciągnęła korek z wanny, a po chwili rozległ się odgłos spuszczanej wody. Przeczesując wzrokiem ściany pokryte niebieskimi kafelkami, miała nadzieję zobaczyć ręczniki, wiszące na wieszakach. Niestety, zauważyła tylko stary, przetarty szlafrok jej ojca. Postanowiła wyschnąć sposobami naturalnymi, jednak nie było jej to dane: zaledwie po pięciu sekundach od postawienia mokrych stóp na zimnych kafelkach usłyszała dzwonek do drzwi. Julka szybko zdmuchnęła zapachowe świeczki, które dotąd dawały ciepłe, choć nikłe światło. Ze zniechęceniem owinęła się cienkim szlafrokiem ojca, i drżąc z zimna, wyszła na korytarz. Zanim pobiegła otworzyć drzwi osobnikowi, który namiętnie naciskał dzwonek i hałasował niemiłosiernie, zahaczyła o swój pokój, i wyjęła z szafy cytrynowy sweter, który przypominał niewielki namiot cyrkowy i owinęła się nim szczelnie. Nie czując już przenikliwego chłodu, pobiegła otworzyć drzwi natrętowi.
- Och, Julio, jestem taka osłabiona, zrobiłabyś cioci herbatki? Taka tragedia... A ty jeszcze nic o tym nie wiesz? No cóż, nie sądzę, bym potrafiła... Ale ktoś musi ci w końcu powiedzieć, no nie?
Do domu wparowała Bożena, ciotka Julki od strony ojca. Blondynka bardzo lubiła ciocię, choć czasem była za bardzo opiekuńcza i niekiedy narzucała na innych swoją wolę. Dom miała kilkanaście kilometrów od rodzinnego miasteczka Julki. Kiedyś mieszkała w Polsce, podobnie jak Andrzej (ojciec dziewczyny), jednak już dawno całą rodziną przeprowadzili się do Niemiec, i tak zostało aż do tego momentu. Bożena mieszkała razem ze swoim synem, który był technikiem dentystycznym i w swoim pokoju miał pracownię, czyli wyrabiał tam sztuczne szczęki. Czasem przyjeżdżali do Julki w odwiedziny, za każdym razem ciotka mówiła jej, że podrosła przynajmniej o pięć centymetrów, więc dziewczyna zdziwiła się, pierwszy raz nie słysząc na powitanie tej samej formułki. Widocznie, musiało stać się coś bardzo poważnego, skoro ciocia Bożena nie wygłosiła swojej mowy. To bardzo zaintrygowało blondynkę.
- To co z tą herbatką? Boże, nie wiem od czego tu zacząć... Poczekaj, usiądziemy na spokojnie, pogadamy - kontynuowała rozmowę ciocia, nie zwracając uwagi na milczenie Julki. Ta była za bardzo zdziwiona na wykonywanie jakichkolwiek dźwięków.
Dziewczyna posłusznie skierowała się do kuchni, by zaparzyć bursztynowy napój. Niosąc dwa kubki z parującą substancją do salonu, gdzie spodziewała się zastać ciocię, zatrzymała się przy framudze drzwi. Powodem tego zachowania był cichy płacz, który usłyszała z pomieszczenia, gdzie przebywała Bożena. Jednak po chwili blondynka zdecydowała się wejść do salonu.
Ujrzała tam swoją ciocię, siedzącą na kanapie. Jedną rękę przyciskała sobie do ust, jakby to miało pomóc w powstrzymaniu potoku łez płynących po policzkach. Natomiast w drugiej ręce trzymała szklaną ramkę, w której znajdowało się zdjęcie całej rodziny.
- Ciociu? - usłyszawszy głos, kobieta natychmiast podskoczyła na siedzeniu i odwróciła się w stronę dziewczyny.
- Ach... Oni zaledwie od nas wyjechali... Jeszcze ostrzegaliśmy ich, żeby nie jechali za szybko, bo po drodze kręci się wielu wariatów... Ale stało się, co się miało stać...
Julka nie do końca zrozumiała, o kim mówi Bożena. Jednak po chwili zaczęła się domyślać, o kogo chodzi.
- Ciociu, powiedz mi... Czy to, co mówisz, ma związek z moimi rodzicami? Coś się im stało? Powiedz, proszę! Muszę wiedzieć!
Jednak dziewczyna nie dostała odpowiedzi, usłyszała jedynie kolejny głośny szloch.
- Ciociu! - blondynka poczuła, że coś ją ściska w gardle. W jej oczach pojawiły się łzy. - To coś poważnego? Co się stało? - Julka potrząsnęła ramionami Bożeny.
- Prze-przepraszam... - odpowiedziała kobieta.
Ciocia Bożena siedziała na kanapie, natomiast Julka klęczała przed nią, trzymając ją za ramiona. Blondynka przeczuwała, że stało się najgorsze.
- Nie... NIE! POWIEDZ ŻE NIE! - wrzasnęła dziewczyna, patrząc błagalnie na ciotkę. Potrząsnęła nią mocno. - Powiedz coś! Czemu nic nie mówisz?
Julka wiedziała, że to milczenie oznacza spełnienie jej obaw. Ciotka Bożena patrzyła się na nią nieprzytomnie załzawionymi oczyma. Blondynka zrozumiała.
Zrozumiała, że jej rodzice nie żyją.
- Nie... - dziewczyna wstała z klęczek. - Nie, to niemożliwe. NIE! - krzyknęła, po czym wybiegła z salonu, a następnie z domu.
Nie zwracała uwagi na to, że jest grubo po północy, ktoś może ją zaczepić, okraść, zgwałcić, zamordować a następnie zakopać zwłoki w pobliskim lesie. Nie martwiła się także o to, że była w szlafroku i rozciągniętym, krzykliwym swetrze, a po chodniku biegła w różowych kapciach - niedźwiedziach. Biegła na oślep, nogi same prowadziły ją w nieznane. Dyszała już ciężko, ale o wiele większy od bólu fizycznego był ból psychiczny. W jej głowie kotłowało się tysiące myśli na raz, które już dawno powinny rozsadzić głowę dziewczyny. Jednakże, nie uczyniły tego i dalej błądziły po przegrzanym już mózgu Julki.
Ciągle nie mogła uwierzyć... Przecież to tak naprawdę się nie stało? Nie, takie rzeczy zdarzają się tylko innym ludziom. Nie jej.
Blondynka zatrzymała się. Do tej pory nie zastanawiała się, gdzie biegnie, jej oczy przysłonił ból i cierpienie. Dopiero teraz zorientowała się, gdzie jest; weszła na teren lasku, który graniczył z osiedlem domków, na którym mieszkała. Wokół złowieszczo szumiały drzewa, okryte płaszczem nocy niebo było bezchmurne, księżyc znajdujący się w pełni oświetlał wąską dróżkę, wydeptaną w kierunku prowadzącym nad jeziorko. W takich momentach przyroda stanowczo powinna płakać, albo przynajmniej dawać jakiekolwiek znaki rozżalenia.
Dziewczyna, opierając się o drzewo, usłyszała szelest, który z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy. Ignorowała go jednak, nie interesowała się tym, co się działo wokół niej. Nie mogła jednak nie zwrócić uwagi na parę dużych, świecących w mroku oczu, które wpatrywały się w nią z zaciekawieniem zza krzaków.
- Hej, jestem Damian - powiedział mały chłopczyk, wychodząc z gąszczu roślin.
Julia nie odpowiedziała mu, jedynie otarła łzy z policzka.
- Słyszałaś, co się stało? Mój brat mówił mi, że jacyś goście mieli wypadek na drodze niedaleko nas. I że nie żyją. Podobno babce rozpruło wnętrzności i z rozwalonymi flakami krzyczała jeszcze, zanim umarła. No a facet od razu... - opowiadał przejęty chłopiec. - A ty czemu płaczesz? Stało się coś? Jesteś bardzo dziwnie ubrana.
- N-nie... Nic... Wracam do domu - blondynka odezwała się po raz pierwszy do Damiana.
Wracając do domu znaną drogą, rozmyślała. "Czyżby ten chłopiec mówił o moich rodzicach? Czy moja matka umierała w straszliwych męczarniach?" To wszystko przerastało ją, doszczętnie wypalając jej mózg.
Doszła do domu. Gdyby miała na to siły, na pewno wspięłaby się po rynnie do swojego pokoju, by uniknąć kłopotliwych pytań ciotki. Niestety, była zmuszona poddać się przesłuchaniu, odpowiadając na pytania typu "gdzie byłaś?", "jak się czujesz?".
- Dobrze, idź już do pokoju, jutro porozmawiamy - oznajmiła w końcu ciotka.
Julka była jej za to wdzięczna. Miała jednak cichą nadzieję, że jutro nie nadejdzie. Drugiego dnia zawsze najbardziej boli. I gdy rozwalisz sobie kolano, i gdy umrą twoi rodzice.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Miss Izabela dnia Sob 10:34, 20 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
partyzantka
:-(
:-(



Dołączył: 02 Kwi 2006
Posty: 189 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:37, 17 Maj 2006 Powrót do góry

podoba mi się to opowiadanie. Oryginalny pomysł i wszystko bardzo ładnie, ciekawie i poprawnie opisane . Naczy się: jestem na tak Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mia
:(
:(



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 357 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekła rodem

PostWysłany: Śro 18:37, 17 Maj 2006 Powrót do góry

pierogi są smaczne Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mey-key




Dołączył: 01 Kwi 2006
Posty: 88 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:37, 17 Maj 2006 Powrót do góry

Opowiadanie super!!! Naprawdę, fajniusi pomysł, błędów chyba nie ma...a co do pierogów... zgadzam sie z Mią!!;PCałuski:*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Johanna




Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 76 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chojnów

PostWysłany: Czw 13:31, 18 Maj 2006 Powrót do góry

Pierogi... hm... pycha... Smile Poza tym notka świetna!
Tak myślałam, że stało się coś złego z jej rodzicami, jak tylko pojawiła się ciocia.
Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Miss Izabela




Dołączył: 14 Maj 2006
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani

PostWysłany: Pon 21:08, 05 Cze 2006 Powrót do góry

Ja się nie zgadzam. Pierogi są obleśne i tyle!
Nareszcie nowy parcisław... Wena lata sobie gdzieś ponad moją głową i uskakuje, gdy próbuję ją złapać. Gdyby miała ludzką postać, zakneblowałabym ją i zamknęła w piwnicy... Może to by ją zmotywowało do roboty?
Słońce już dawno wzniosło się ponad horyzont, jednak w pokoju blondynki nadal panował mrok. Nie odsłoniła żaluzji, jak to miała w zwyczaju robić codziennie rano. Nie wstała nawet z łóżka. Leżała na materacu, tępo gapiąc się w sufit. Gdyby nie to, że mrugnęła od czasu do czasu, można by uznać, że po prostu nie żyje. Ale śmierć zebrała już swoje plony, teraz oddaliła się, by gdzie indziej siać ziarenko cierpienia i niepokoju. Ale ona na pewno jeszcze wróci... By przyjrzeć się, jak namieszała w życiu Julki, delektować się swoimi szatańskimi mocami...
Dziewczynę zaczęły piec oczy; nie od płakania, jej zapasy łez już dawno się skończyły. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, czując przy tym, że jej głowa jest ociężała od nadmiaru myśli. Opadła z powrotem na łóżko.
- Julka? - blondynka usłyszała głos ciotki Bożeny dobiegający zza drzwi. - Zejdź na dół. Ann i Miriam będą tu za pół godziny - ciotka weszła do pokoju. - Wczoraj nie zdążyłam ci o tym powiedzieć, że mają zamiar tu przyjechać. Od razu, gdy się dowiedziały o śmierci waszych rodziców, zadeklarowały, że zjawią się następnego dnia. W sumie to miło z ich strony, Miriam przecież prowadzi biznes, musiała wszystko poprzekładać, a Ann ma pewnie jakieś egzaminy...
Julka nie słuchała ciotki. Namiętnie tarła czerwone już powieki.
- ... O, i babcia przylatuje z Nowego Jorku, już jutro. Jest bardzo zdenerwowana. A teraz schodź na dół, robię śniadanie. Na pewno jesteś głodna. O, już czajnik gwiżdże, idę.
Bożena wyszła z pokoju, zostawiając w nim Julkę. Ta jednak wcale nie miała zamiaru ruszać się ze swojej kryjówki. Właściwie to postanowiła gnić w swoim pokoju do końca życia, z krótkimi przerwami na wyjście do toalety. Czuła... Sama nie wiedziała, co czuła. Po raz pierwszy była w sytuacji, nad którą nie miała całkowitej kontroli, to wszystko ją przerastało. Może byłoby lepiej, gdyby w końcu uwierzyła, że jej rodziców już nie ma... Że nigdy nie usłyszy ich głosów, śmiechu, nie ujrzy ich twarzy i światła odbijanego w ich oczach.
Stop. Koniec tych ponurych myśli. Trzeba zacząć żyć na nowo. Ale czy poprzednie życie w ogóle się skończyło? Czy może o nim mówić "poprzednie", skoro jest teraźniejsze? A jeśli teraz jest to te same życie, to dlaczego tak bardzo się zmieniło? Dziewczyna pogubiła się w tym wszystkim.
Z dołu rozległo się stłumione "Julcia, zejdź do kuchni!", a następnie dźwięk tłuczonego szkła. Najwyraźniej ciotka nie posiadała podzielnej uwagi i nie mogła mówić, a jednocześnie trzymać czegoś w ręku.
Julka nie zeszła.
No cóż, ciotka będzie musiała się przyzwyczaić, że będzie tak przez jakiś czas. Totalna izolacja od świata - to było to, czego dziewczyna pragnęła najbardziej. Jednak Bożena nie dała za wygraną - pofatygowała się do pokoju blondynki z talerzem kanapek i ciepłą herbatą, z zatroskaną miną przyglądając się Julce, która z zamkniętymi oczami słuchała muzyki. Postawiła śniadanie na biurku dziewczyny, po czym ulotniła się z pokoju.
- "And when I'm gone, just carry on don't mourn,
Rejoice every time you hear the sound of my voice
Just know that I'm lookin' down on you smiling
And I didn't feel a thing so baby don't feel no pain, just smile back" - zamruczała pod nosem blondynka.
Niezależnie, czy popadała w dół, czy w stan euforii - hip hop i związane z nim gatunki muzyczne były dobre na wszystko. Wsłuchując się w bit, wtapiając się w melodię, czując przesłanie - wtedy wiedziała, że żyje, inaczej postrzegała otaczający ją świat - mniej powierzchownie.
Gdyby tylko mogła cofnąć czas... Zrobiłaby cokolwiek... Może wystarczyłby nawet krótki telefon? "Mamo, kocham cię..." - wyszeptałaby do słuchawki. Kilka sekund potrafi zmienić bieg wydarzeń. Więc może, zamiast płakać, teraz robiłaby naleśniki dla rodziców? Oczywiście, zwabieni smrodkiem spalenizny weszliby do kuchni, nie zważając na to, że śniadanie jest zwęglone, i jak zwykle pochwaliliby ją chociażby za chęci. Jednak tak się nie stało, i już się nie stanie. Nic nie można na to poradzić, niestety...
Teraz został już tylko hip-hop, pudełko chusteczek i świadomość, że jest sierotą. No cóż, nie ma to jak mała ironia losu.
Przypominając sobie rodziców, nie mogła wyzbyć się wyobrażenia ich zmasakrowanych ciał: wyglądały mniej więcej jak Samantha z The Ring. Próbując nie skupiać się na tej wizji, starała się odkopać z zakurzonej pamięci najbardziej odległe wspomnienia. Najstarszym, jakie znalazła w przepastnym archiwum we własnej głowie, była nauka jazdy na rowerze. Przypominała sobie tylko nieliczne urywki: tata trzymający za kij umocowany w bagażniku, biegnący za pedałującą w skupieniu Julką. W następnej chwili odwróciła się - tata stał kilkanaście metrów od roweru - i kolejny raz wpadła w krzaki. Mama, obserwująca tą scenę zza kuchennego okna, ze śmiechu wdepnęła w miskę z kocim żarciem.
Nigdy nie wiemy, kiedy jesteśmy szczęśliwi. Wiemy jedynie, kiedy byliśmy szczęśliwi.
Ta zasada potwierdzała się w każdej kwestii. Zdarzało się jej, że w czasie kłótni krzyknęła "Nienawidzę was!" do swoich rodzicieli. Wcale tak nie myślała, lecz złość i wściekłość robiły swoje.
Rozmyślania dziewczyny przerwało namolne dzwonienie do drzwi. Osoba usilnie dobijająca się do domu Classnerów miała najwyraźniej zamiar zerwać z miejsca wszystkich domowników.
Po około dziesięciu minutach drzwi pokoju blondynki uchyliły się nieznacznie, jednak dziewczyna uchwyciła ten ruch – w końcu, jako agentka, musiała być wyczulona na tego typu sprawy. Do wnętrza zajrzały dwie głowy, wychylające szyje znad framugi. Julka poczuła nagle dziką chęć przytrzaśnięcia drzwi i tym samym rozdzielenia ciekawskich głów od reszty ciał swoich sióstr. Tak, to właśnie Ann i Miriam wpatrywały się w blondynkę. Po chwili szpara między drzwiami a ścianą poszerzyła się i dziewczyny weszły do pokoju. Od ostatniej wizyty nie zmieniły się zbyt wiele – to raczej Julka upodobniła się do nich. Wszystkie trzy miały takie same, wiórowate blond włosy, bystre, niebieskie oczy i charakterystyczny garb na nosie. Jednakże każda się czymś wyróżniała: miały inny kształt uszu, ust, a co najważniejsze – odmienne charaktery. Julka, nieco zdziwiona przybyciem sióstr, zdjęła z uszu słuchawki. Te, milcząc, po prostu podeszły do niej i przytuliły ją. Zwykle w takiej sytuacji Julka byłaby speszona i obróciła wszystko w żart, jednak nie teraz. Potrzebowała tego ciepła bijącego od sióstr. Dziwiła ją trochę ta sytuacja, one nigdy nie były wylewne w wyrażaniu uczuć, prędzej rzuciłyby jakieś ogólne "siemka małolata".
W milczeniu odsunęły się od siebie. Miriam zauważyła ścieżkę zaschniętych łez na policzkach Julki.
- Dużo płakałaś - stwierdziła, wnikliwie wpatrując się w oczy siostry. Nie odpowiedziała, jedynie nieznacznie kiwnęła głową.
Ann wstała z łóżka, po czym przyciągnąwszy fotel w swoją stronę, usiadła na nim wygodnie. Sięgnęła po odtwarzacz leżący na materacu. Urządzenie dalej grało melodię "Mockingbird".
Teraz już cicho kochanie, nie płacz
wszystko będzie dobrze
trzymaj usteczka mała damo, mówię ci
tata jest tu żeby cię trzymać przez noc
wiem, że mamy teraz tu nie ma i nie wiemy dlaczego
boimy się tego co czujemy w środku nas
to może sie wydać trochę szalone, ładniutka
obiecuję, że z mamą wszystko będzie w porządku...
- Dalej słuchasz Eminema i 50 Centa? - zapytała się jakby od niechcenia, wiedząc że to jest pytanie retoryczne.
Miriam skarciła ją wzrokiem, najwyraźniej dążyła do jakiegoś tematu a siostra zbaczała na inny tor. Chrząknęła znacząco, poprawiła bluzkę i przygładziła włosy - widocznie przygotowywała się do dłuższej wypowiedzi. Julka podniosła głowę i napotkała jej badawczy wzrok.
- Na pewno nie żyją? - zapytała się cicho. Ann westchnęła, po czym wyłączywszy odtwarzacz, odłożyła go na półkę.
- Definitywnie. Choć chciałabym by to nie była prawda. Jednak lekarze stwierdzili ewidentny zgon, gdy tylko zobaczyli ich zmasakrowane ciała...
- ANN! - syknęła Miriam. - Opanuj się! Możesz odpuścić sobie takie szczegóły! Zachowałabyś powagę.
- Jestem poważna! - Ann westchnęła, po czym znacząco popatrzyła się na sufit. A na suficie plakat jakiegoś półnagiego rapera rozciągał się na całej szerokości nad łóżkiem. Podpis w prawym dolnym rogu głosił "50 Cent".
- Juliś, wszystko w porządku? Rozumiem, jeśli nie będziesz chciała rozmawiać o tym co się stało, i nie zmuszam cię do tego...
- Opowiedz - przerwała jej Julka słabym głosem.
Miriam przyjrzała się jej uważnie. Nie była pewna, czy jej siostra jest na tyle silna, by słuchać jak umierali jej rodzice. Jednak nie chciała, by pozostała w niewiedzy - im prędzej dowie się, jak to się stało, tym lepiej. Poza tym nie jest już takim "gówniarzem", jak to by ujęła jeszcze rok temu.
- Dobrze. Nasi rodzice pojechali na wizytę do wujostwa, o czym z resztą cię chyba poinformowali. Kiedy wracali, było już dosyć późno. Tata - tu głos jej zadrżał - docisnął gaz, by być prędzej w domu. A wiesz, jak to jest na ostrych zakrętach. Tuż przy drodze rósł las, nie widział samochodu nadjeżdżającego przeciwną stroną. Jacyś debile chcieli się popisać i jechali nie tym pasem, co trzeba. Rozumiesz, zderzenie czołowe... Nie było nawet szans na ratunek.
Oczy Julki zaszkliły się, choć sądziła, że wypłakała już wszystkie łzy. Pomimo, że to bolało, nie żałowała że usłyszała tę historię.
Ann kręciła się przez chwilę na siedzeniu, jakby zastanawiając się co powiedzieć. Po momencie jednak przestała, i wciągnęła kilka metrów sześciennych powietrza do płuc.
- I w tej oto sytuacji nasuwa mi się jedno na myśl pytanie - wypruła jednym tchem. - Mianowicie... Jesteśmy twoją najbliższą rodziną. Juliś, chcesz zamieszkać z nami?
Teraz oczy obu sióstr skierowane były na Julkę. Wiedziała, że oczekują od niej szybkiej decyzji. W sumie, przeszła jej parę razy przez głowę myśl, że one mogłyby ją przygarnąć.
- Jeśli chcesz tu zostać, to zrozumiemy - dodała szybko Miriam.
Było jakieś inne wyjście? Tak. Ale te rozwiązanie było najlepsze. Dziewczyna nie musiała się już zastanawiać nad odpowiedzią.
- No co wy, dziewczyny. Jasne, że zamieszkam z wami! - Julka uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.
- Miriam, Ann! Zejdźcie tu na dół! - krzyczała z parteru ciotka Bożena.
Siostry uśmiechnęły się do najmłodszej z rodu i wstały z miejsc.
- No, to załatwione. Zobaczysz, wszystko będzie lepiej. Choć nie takie same! - Miriam uśmiechnęła się do Julki, po czym podążyła za Ann w stronę drzwi.
***
Drzwi po lewej. Winda. Piętro czternaste. Hol z pięcioma drzwiami. Te trzecie. Drugi korytarz na prawo, drzwi ostatnie po lewej. Istny labirynt dla człowieka nie znającego tego budynku. Jednak Julka znała go jak własną kieszeń pomimo jego gigantycznych rozmiarów. Na początku pracy w agencji często gubiła się w ogromnym wieżowcu, jednak za małą pomocą mapy budynku udawało się jej trafiać w zamierzone miejsce już za trzecim razem. Ale tu zawsze trafiała za pierwszym. U swego szefa Kingsleya bywała nieraz, czasem po opieprz, czasem po pochwałę. Nie miała pojęcia, po co wzywał ją tym razem.
Doszła do wiśniowych drzwi i zapukała trzy razy. Z wnętrza dobiegło stłumione "Proszę!" i głośne "AUĆ!". Julka skorzystała z zaproszenia i po chwili znalazła się w biurze Kingsleya.
Kingsley był to posiwiały jegomość o łagodnych rysach twarzy. Wydawał się być miły, jednak czasem potrafił być bardzo stanowczy i brutalny. Nie dawał sobie lecieć w kulki, jakakolwiek niesubordynacja była przez niego tępiona. Nigdy nie założył rodziny - twierdził, że nie ma na to czasu.
Tego dnia na jego biurku leżało kilka rozbrojonych zszywaczy, rozłożonych na części i kilkaset zszywek, z których jedna weszła Kingsleyowi pod paznokieć.
- Miło cię widzieć - stwierdził mężczyzna, siadając za biurkiem. - Spocznij, proszę cię, na fotelu.
Julka opadła na krzesło przed Kingsleyem.
- Jak zwykle wszystko wiem pierwszy - nawet teraz ujawniał się jego egoizm i potrzeba przechwałek. - Jest mi naprawdę przykro z powodu śmierci twoich rodziców. Rozumiem, że przez pewien okres czasu nie będziesz chciała współpracować...
- Jest jedna rzecz, o której ja dowiedziałam się pierwsza - przerwała mu Julka. - Przeprowadzam się do Berlina.
Oczy Kingsleya powiększyły się do rozmiarów piłeczek od ping ponga. Po chwili jednak wrócił do poprzedniego stanu egzystencji. Niespokojnie poruszył się w fotelu.
- Nie pozostaje mi nic innego jak przenieść cię do naszej filii w Berlinie - odrzekł po chwili, drapiąc się po głowie. - Co prawda Klaus nie jest najlepszym kierownikiem, ale w końcu musiałem usadzić go na jakimś porządnym stanowisku, inaczej nici z kontraktu... Ups, chyba za dużo już powiedziałem. Dostaniesz nową grupę, z którą będziesz od tej pory współpracować. Zaczniesz pracować od początku, musisz od nowa wyrobić sobie opinię. Kiedy się przeprowadzasz?
- Dzień po pogrzebie, czyli w środę - odparła blondynka całkiem spokojnie, choć sama myśl o pogrzebie wywoływała ciarki.
- I jak tam, wszystko w porządku? - zapytał się Kingsley, zgarniając zszywki do kupki.
- Można to ująć tak: Życie jest Sprite, a ja jestem pragnieniem.
Kingsley z zaciekawieniem poniósł głowę i zaprzestał porządków.
- Co takiego? - najwyraźniej nie zrozumiał przesłania hasła.
Julka westchnęła.
- No, to taka polska reklama. Jest sobie dwóch ludków, jeden trzyma Sprite i mówi "Ja jestem Sprite, a ty jesteś pragnieniem", no i wtedy temu drugiemu np. spada na łeb pianino albo przejeżdża po nim autobus. No, czy jak to tam szło.
- Aha. Ja ostatnio w ogóle na telewizję czasu nie mam - poskarżył się Kingsley. - Ciągle ta praca i praca...
"Widzę" - chciała odpowiedzieć Julka, patrząc na rozłożone zszywacze i zszywki, którymi zapewne "pracował" jej szef.
- Obywatelko Kate Piaskosky, wracaj do domu, to rozkaz. Gdyby nie ochrona prywatności, rozkazałbym ci też pozdrowić ode mnie siostry... - westchnął mężczyzna.
- To wiesz, że moje siostry przyjechały? Jakim cudem?
- Ja wiem WSZYSTKO - zaśmiał się Kingsley.
Obywatelka Julia Classner opuściła wieżowiec będący siedzibą jej agencji i wróciła do domu... Nie, nie czarną limuzyną z pancernymi szybami. Taksówką.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mey-key




Dołączył: 01 Kwi 2006
Posty: 88 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:48, 06 Cze 2006 Powrót do góry

First!!!! Super!!!lubie to opo ale mam nadzieje że beda jeszcze jakies akcje z udziałem julki...Całus.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)