Forum Forum Tokio Hotel Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Poznaliśmy się w Paryżu.(część piąta) 22.02.07 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Arafatkowa królewna




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:52, 22 Sty 2007 Powrót do góry

Poznaliśmy się w Paryżu. Stary dobry Paryż, w którym nie fascynowało mnie absolutnie nic. Miejsca, takie jak to, przesycone romantyzmem są dla zakochanych idiotów spacerujących ze swoją połowicą po pogrążonym w romantycznym mroku mieście, w mdłym świetle romantycznych latarenek na tle jeszcze romantyczniejszej wieży Eiffla. Od zawsze było dla mnie zupełną zagadką co romantycznego ludzie widzą w kupie metalu przyozdobionego gołębimi odchodami. Ptasia kloaka. I co ja tu robię? Deszcz pada, przytulne kawiarenki ciepłem swych świateł zapraszają do środka. Nie zamierzam tam wchodzić. Po co? Nie mam nikogo z kim mógłbym pić wino, stroić głupie uśmieszki, jakie posyłają sobie zakochani od przedszkola poprzez całe życie. Cielęcy wzrok gnojka nie widzącego świata po za swą wybranką o tłustej cerze i włosach. Uroczę.
Włóczę się sam po zalanych deszczem ulicach tego bez sensownie romantycznego miasta tylko dlatego że chłopaki postanowili się zabawić z bezdennie romantycznymi francuzeczkami. Nie mogę znieść ich słodkiego świergotania. Nie znoszę tego miasta, tego języka, tych dziewczyn.
Czy jest na świecie coś co mnie cieszy?
Próbuje odpalić papierosa. Chociaż w tych warunkach pogodowych to chyba równie prawdopodobne, jak to że wrócimy do domu szybciej niż w przyszłym tygodniu. No bo czemu byśmy mieli wracać? Wszystkim się tu podoba. Wszystkim z wyjątkiem mnie. Pieprzona demokracja.
Pod jedną z latarń, w strugach ostro zacinającego deszczu siedzi dziewczynka. Na oko ośmio, dziewięcio letnia. Siedzi na krawężniku mocząc nogi w brudnej od błota małej rzeczce spływającej w dół ulicy, powstałej z deszczu i brudu miasta zakochanych. Głowę ma spuszczoną, płaszczyk podarty, tuli do siebie brudnego pluszowego misia bez oka. Mała żebraczka. Przechodząc obok wyciągam z kieszeni kilka monet, nie oglądam się na nią, nie chce patrzeć w jej ciemne smutne oczy. Cholerny świat, tyle bólu w oczach tak małego dziecka. Nienawidzę go.
Czyżby dopadła mnie późno-letnia depresja? Czy jest w ogóle coś takiego?
Pada coraz bardziej, noc robi się coraz ciemniejsza. A może to w oczach mi ciemnieje? Chronię się przed deszczem pod baldachimem jakiegoś sklepu z pamiątkami. I myślę. Kiedy ostatnio coś stworzyłem? Kiedy napisałem tekst, który przeczytawszy po raz drugi, nie splunąłem na niego i nie wywaliłem do kosza?
To straszne uczycie... przygnębiające uczcie pustki i niemocy. Chcesz pisać i nie możesz... Chcesz tworzyć, a nie potrafisz. może już nigdy nie będziesz w stanie nic stworzyć?
Pod osłoną baldachimu w biało zielone paski udaje mi się zapalić papierosa. Nie żeby było mi od tego lepiej czy cieplej. Ale to takie „modne”. Wypada palić w takich sytuacjach. Ależ ja jestem cool... Śmieje się do siebie pod nosem. Z czego? Nie wiem, ale podobno jak już nie masz co robić, to się śmiej.
Chłopaki chcą zatrudnić tekściarza. I ja ich rozumiem. Boje się im powiedzieć że ostatnio boli mnie gardło. Wymienią wokalistę. A zaraz potem Tom brata na takiego, z którym będzie mógł sobie posłuchać hip-hopu i powyrywać panienki. A ja zostanę w bezdennie romantycznym Paryżu włócząc się po mieście wśród żebraków, cyganów i ulicznych malarzy. Jeden z nich, po drugiej stronie ulicy, dokładnie naprzeciw sklepiku pod którym się schroniłem, nie zważając na deszcz, i późną porę siedzi ze swoimi obrazami pod słabo palącą się latarnią. Jego przed deszczem chroni wielki parasol, obrazy folia. Oblicze ukrył w kapturze szarej bluzy, tak jak ja pokrzepia się petem.
On naprawdę wierzy, że w taką pogodę, o tej porze ktoś przyjdzie tutaj i kupi jakiś obraz? To gratuluje optymizmu. Wątpię, żeby w słoneczny dzień ktoś kupował te amatorskie dzieła, teraz to wręcz absurd. Nagle ten człowieczek wydał mi się niezmiernie zabawny. Siedzi sam i czeka. Na co? Żałosny. Po prostu żałosny.
Odwracam głowę, nie patrzę na niego. Zaciągam się. On tam jest. Siedzi. Czemu mnie to nurtuje? Cóż, może tego mi trzeba? Ponabijać się z takiego głupka.
Rzucam papieros w kałuże i podchodzę do malarza-amatora. Idioty jak ja, który zapewne sam nie wie czemu tu siedzi.
- Naprawdę wierzysz że coś sprzedasz? – Pytam nieznajomego, patrząc w ciemną dziurę w kapturze, gdzie jak myślę, są jego oczy.
- Nie – Po chwili pada niechętna, rzucona jakby od niechcenia odpowiedź. Ton jego głosu wyraźnie każe mi spadać. A, mam to gdzieś. Szybko, jakaś riposta. Pytanie. Zaczepka. Cokolwiek. – A czemu ty tu mokniesz? – Odzywa się, nim zdążyłem uczynić to ja.
- Moja sprawa – Odcinam się ostro. Patrzę po kryjomu na jego malunki. Całkiem niezłe.. Chyba, folia wszystko zniekształca.
- A może dziewczyna cię rzuciła co?
- A może nie będziesz się wtrącać co? – Wzrusza ramionami i spuszcza głowę. Przez chwile widzę tylko pomarańczowy żar papierosa. Po chwili gasi go przydeptując zniszczonym glanem. Ściąga kaptur z głowy i wreszcie, po raz pierwszy mogę przyjrzeć się jego twarzy. I trudno mi powiedzieć, czy to jeszcze chłopak, czy już mężczyzna. Na pewno jest ode mnie starszy. Ma ciemno niebieskie, smutne oczy. Jak u zbitego dziecka. Delikatne różowe usta, na których króluje drwiący uśmieszek. Włosy ma jasne brązowe, lśnią nawet w słabym świetle latarni zmokniętego Paryża. Są krótkie, uroczo zmierzwione. W uszach ma kolczyki, a całą urodę tak delikatną, że podpity Tom za pewne wziął by go za niezłą laskę. W tym momencie jak na zawołanie odzywa się moja komórka. Stęskniony brat sobie o mnie przypomniał? Czyżby impreza się skończyła? A może się nie udała? Wielce prawdopodobne, skoro był w stanie wklepać mój numer... A może to efekt pracy zbiorowej całego zespołu? Już to widzę, jak od dwóch godzin wspólnymi siłami wybierają mój numer. Z niezbyt składnej wypowiedzi Toma wnioskuje, że czas wracać. Rzucam więc nowemu znajomemu pożegnalne spojrzenie. On się tylko uśmiecha i bez słowa zapala następnego papierosa. Już nie patrzy na mnie ani ja na niego. Odchodzę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arafatkowa królewna dnia Czw 18:25, 22 Lut 2007, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Akemi
:-(
:-(



Dołączył: 07 Paź 2006
Posty: 137 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z innego świata ^^

PostWysłany: Pon 16:27, 22 Sty 2007 Powrót do góry

1!
Witam na forum, Akemi jestem....

Teraz nie mogę przeczytać, ale liczy się, że jestem pierwsza XD
Obiecuję, że nadrobię jak tylko będe mogła
PS. Na pewno świetne Całus.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
świrka
:]
:]



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 441 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 19:43, 22 Sty 2007 Powrót do góry

to opowiadanie jest też na thpoland?
jak tak, to czytałam.
xP.
no, ale przeczytam sobie jeszcze raz ;P

---
śliczne. cuudnee.
ah i oh normalnie.
Very Happy.
bardzo mi się podoba. Wink.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arafatkowa królewna




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:56, 28 Sty 2007 Powrót do góry

Pisze od zawsze. Od kiedy pamiętam. I jeszcze dawniej. Mama mi opowiadała, że jak miałem pięć lat napisałem jej imię. Może nic w tym nadzwyczajnego, ale ja zrobiłem to czerwoną farbą na niebieskich, świeżo odmalowanych ścianach salonu. Sześć a może siedem razy, wielkimi, koślawymi literami „Simon”. Ale mój talent nie został doceniony. Miałem szlaban na cukierki, na miesiąc. Ale miałem Toma, który dzielił się ze mną swoimi.
A teraz ten sam Tom, mój rodzony brat przychodzi do mnie pod rękę z jakąś na oko dwudziesto letnią dziewczyną i oświadcza że to nasz nowy tekściarz.
Kiedyś posłańca przynoszącego złe wieści zabijano. Czy powinienem wziąć przykład ze starożytnych?
I czy ktoś może mi wyjąć z pleców ten nóż, który mi własny brat wbił?
Nie dalej jak trzy dni temu poprosiłem ich o danie mi jeszcze jednej szansy. Naprawę nie wiele chciałem, tylko tydzień, ostatnia szansa, ostatnia próba...
Czyż to niesamowite jak oni we mnie wierzą? Minęły niespełna trzy dni a oni już wydali na mnie wyrok.
Tym wyrokiem jest piękna kobieta. Czy czytając jakiś kryminał, albo oglądając film sensacyjny, nie zauważyliście że najczęściej czarnym charakterem jest piękna kobieta? Może nie tym najważniejszym złym charakterem, ale pomocnicą, kochanką, płatną morderczynią.
Ale dajcie spokój. Tekściarka?
Tak, czarny charakter mojej historii ma mniej więcej dwumetrowe nogi, czarne włosy i oczy, śniadą cerę, wielki biust, co zdołałem zauważyć gdyż pochylając się nade mną w sposób który z całą pewnością miał być kuszący, niemal mnie nim udusiła.
Mój czarny charakter będzie pisać dla nas teksty. Mam śpiewać piosenki jakiegoś pieprzonego wampa, który uważa że może mnie sobie okręcić wokół palca i będę skakać koło niej jak moi przyjaciele i brat-Judasz.
Czy zdołam zadźgać się widelczykiem do ciasta, złowrogo połyskującym na porcelanowym talerzyku koło obrzydliwie słodkiego ciastka z paranormalną ilością kremu?
Paryż jest taaaki słodki. Słodkie ciastka, słodkie miłości, słodkie parki, co rusz mijające mnie, siedzącego przy stoliku jednej z miliarda chyba słodkich kawiarenek. Mnie nie pasującego do tego miejsca. Nie jestem słodki, zakochany, ani nawet szczęśliwy. Nie patrzę na miasto przez różowe okulary starając się jeszcze je osłodzić, aż do zarzygania.
Widzę zapaskudzoną ptasimi odchodami wieże Eiffla, widzę brud, smród i ubóstwo. Żebraków, cyganów, malarzy, drobnych handlarzy tandetą. Wszyscy starają się jakoś przetrwać w mieście wiecznej miłości, wszyscy tak jak ja dobrze wiedzą że tu nie pasują.
Jak śmieją swym ubóstwem, brudem, nędzną egzystencją i podłym wyglądem zakłócać idealną strukturę miasta zakochanych? Tylko czekam aż władze wysiedlą wszystkich ubogich „gdzieś”, bo gdzie to chyba nie ma znaczenia, ważne żeby miasto było czyste, potem zakupią dużo różowej farby którą obleją miasto i zmienią nazwę na Amorkowo.
Miłość, miłość, miłość! Tak zdaje się teraz brzmieć niegdyś rewolucyjne hasło „wolność, równość, braterstwo”.
W kinach grają romantyczne komedie.
W kawiarniach mają specjalne desery dla zakochanych, słodkie jak i oni.
W hotelach największe wzięcie mają dwójki z jednym łóżkiem.
Uliczni grajkowie, starając się nieudolnie wtopić w romantyczny tłum grają miłosne piosenki.
Nie zrozumcie mnie źle. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko miłości. Ja po prostu w nią nie wierze.
Jako jeden z nie-zakochanych mam okazje uważnie obserwować Paryską miłość. Ot, niecały metr od mojego stolika stoi para. Tulą się, patrzą sobie głęboko w oczy, po czym całują. A ja widzę tylko złotą obrączkę połyskującą na palcu kochanka. Jego oblubienica takowej nie posiada.
Może po prostu jej nie nosi? Może. Ale czyż nie jest bardziej prawdopodobnym fakt, że mają romans?
Ale może tutaj, w mieście wielkiej miłości to normalne.
Dziwne, nie wierze w miłość a wszędzie ją widzę. Bo okłamana miłość jest wszędzie. Ludzie zwą miłością tak wiele rzeczy. Zauroczenie, pożądanie, nawet przyjaźń.
I tego jest tu pełno.
Nawet teraz patrzy na mnie jak sroka w gnat jakaś wychudzona jeszcze bardziej niż ja Francuzka. I to już zwą miłością.
Nawet teraz jakiś łysiejący facet z wielkim brzuchem i sądząc po samochodzie jeszcze większym portfelem prowadzi do hotelu młodą dziewczynę, pod makijażem zapewne kryje się twarz gimnazjalistki, góra licealistki. I to też jest miłość.
Nie patrzę się na ludzi. W tym mieście tak łatwo jest być posądzonym o zakochanie, ze boje się spojrzeć na kelnerkę.
Ale nie wszędzie jest tak jak tu, że spalone ciasto miasta pokryto grubą warstwą nieprzyzwoicie różowego, słodkiego kremu, zupełnie jak moje niedojedzone ciastko. To jest jeden Paryż. Ale jest też ten drugi...
Czekam wieki na kelnerkę żeby zapłacić za słodko-spaloną miniaturkę romantycznego miasta i idę w całkiem inną jego część.
Tu nie chodzą turyści. Tu nie ma kremu. Tu jest brud, smród i ubóstwo. Niesamowity jest kontrast między Paryżem romantycznym, a Paryżem włóczęgów. Odrapane, stare kamienice, cyganie, co rusz jakaś cyganeczka zaczepia mnie proponując mi wróżbę. Ala ja jestem lepszym jasnowidzem niż one. Znam swoją przyszłość. Ta modliszka bajerująca właśnie cały zespół z Tomem i Davidem na czele w końcu zajmie moje miejsce. A ja skończę w Paryżu włóczęgów, jako jeden z żebraków. Albo w Paryżu romantycznym, jako męska dziwka.
O, przepraszam, jako kochanek. Romantyczny, słodki chłopiec do towarzystwa dla starszych pań.
Wiem że Paryż włóczęgów jest niebezpieczny. Że w każdej chwili ktoś może mnie napaść, okraść, pobić. Miła odmiana po storpedowaniu słodkościami w lepszej części miasta.
A ja wole tę część. Realistyczną do bólu, smutną, brudną.... Prawdziwą. Pozbawioną turystów i zakochanych par, uwolnioną od słodko-romantycznych kawiarenek, od handlarzy tandetą i malarzy amatorów sprzedających akwarelowe widoczki Paryża.
Z jednym wyjątkiem.
Siedzi w tym samym miejscu co wczoraj. Wygląda jak by się stąd nie ruszył. Wszystko jest jak wczoraj. Obrazy w dokładnie takiej samej ilości stoją w dokładnie tym samym szyku, on pod dokładnie tym samym parasolem w dokładnie tej samej pozycji zdaje się palić dokładnie tego samego papierosa i może bym w to uwierzył, gdyby nie to że na własne oczy widziałem jak wczorajszego peta zadeptał. Jedyna różnica polega na tym, że jest słoneczny dzień, a nie deszczowa noc i obrazów nie pokrywa już folia, a malarz nie chowa twarzy w kapturze. Długo waham się czy podejść, w końcu się decyduje. Jestem ciekaw czy jego obrazy są równie dziwne jak i miejsce w którym je sprzedaje. Z czego on żyje? Tu prawie nic nie ma, jedynie żebracy i raczej uboga klasa mieszkańców. Jeśli zajdzie tu jakiś turysta to jedynie przez pomyłkę lub czystej ciekawości i szybko opuszcza to miejsce. Wiec jaka wariacka logika skłania tego malarza do siedzenia tu całymi dniami zupełnie bez sensu. Z jego urodą w Paryżu romantycznym zrobił by furorę. Wiec?
Więc podchodzę. Chyba mnie poznaje, podnosi głowę i z uśmiechem mówi:
-a ty znów się wałęsasz? - Wyciąga w moją stronę paczkę fajek, jak do starego kumpla, choć znamy się ledwie od wczoraj. I trudno te kilka wymienionych zdań nazwać znajomością. Częstuje się papierosem. Chwile palimy w ciszy. Ja patrzę się na niego, on na swoje glany. W końcu pytam:
- Czemu tu siedzisz? Czy cokolwiek kiedyś tu sprzedałeś?
- Nie – Odpowiada jak wędkarz łowiący dla przyjemności i ucieczki od życia rodzinnego na pytanie „Biorą?”
- Wiec?
- Robię to z tej samej przyczyny dla której ty się tu włóczysz – Patrzy mi w oczy, niezwykle głębokie, na ustach wciąż błąka się lekki uśmiech.
- To z czego żyjesz? – Draże dalej coraz bardziej poirytowany faktem, że unika odpowiedzi.
- Jesteś policjantem? Bo czuje się jak na przesłuchaniu. – Nic nie odpowiadam. – Możesz na chwile zamilknąć? Dlatego siedzę tu, nurzając się w ubóstwie. Nienawidzę turystów, a tu ich nie ma. Ciągle gadają, wypytują, robią zdjęcia i zachwycają się nędzną iluzją tego, czym jest Paryż. Czy nie dlatego tu uciekłeś? Bo nie cierpisz atmosfery panującej w turystycznej części miasta?
- A żebyś wiedział. Nienawidzę tamtej części.
- Łżesz. – Pada odpowiedź, szybka i wymowie ostra jak nóż. – Jesteś buntownikiem bez powodu. Nienawidzisz i tej romantycznej, bogatej części miasta jak i tej brudnej i biednej. Tej „lepszej” za to, że nie masz kogo kochać, a tej „gorszej” za nędzę która spotkała ludzi. Jakikolwiek Paryż by nie był, nienawidził byś go.
- O jakiej miłości ty mówisz? O tej sprzedajnej, przesłodzonej, wystawionej na pokaz?
- Ot, odezwał się profesor do spraw miłości, który jej nawet nie zasmakował.
- Nie kocham, bo miłości nie ma.
- A gdyby była, jaka by dla ciebie była? Czym by była?
- No, eeee… - Bo tak naprawdę nigdy o tym nie myślałem. Dla mnie miłość nie istniała. Nigdy nie zastanawiałem się, jaka powinna być ta prawdziwa.
- Widzisz? Wygłaszasz opinie o czymś o czym nic nie wiesz. Wiesz czym jest miłość? Spójrz tam, na sklepik pod którym stałeś wczoraj. Ta stara kobieta siedząca pod drzwiami to właścicielka. A ten starszy pan którego widzisz w oknie to jej mąż. Są małżeństwem od czterdziestu lat. Ty możesz to nazwać przyzwyczajeniem, ale ja to nazywam miłością. – Milczę, nie śmiem mu przerwać. Wsłuchuje się z w jego głos i nie chce żeby przestał mówić. Chce tu stać całą wieczność wsłuchany w jego słowa. – tak naprawdę, kochasz więcej rzeczy niż mógłbyś przypuszczać. Ale jesteś zwykłym, bogatym, rozpieszczonym szczeniakiem, żądającym od miłości rzeczy tak wielkich, jakich miłość nie posiada. Bo to uczucie tak proste gdy się czuje, a tak trudne do opisania, że łatwiej jest mówić ze jej nie ma. Szczerze to mam cię dość, buntowniku bez powodu. Spadaj. – Kończy spuszczając głowę i na powrót wpatruje się w glany. Samotny musi być, skoro pouczanie szczeniaka który i tak niczego nie zrozumie zajęło mu tyle czasu. Mam ochotę wykrzyczeć mu że nic o mnie nie wie, że czuje się zdradzony przez własnego brata, a sens mojego istnienia odchodzi wraz z pojawieniem się modliszki w ciele tekściarki. On mi i tak nie odpowie. Mimo to dukam jak pierwszak pierwszy raz wywołany do odpowiedzi:
- Jak ci na imię? – Nie musi odpowiadać. Nawet wątpię że to uczyni. A jednak, odpowiada krótko, nie podnosząc głowy:
- Satoru. – Wiem że czas odejść. Wiem że ma mnie dość. Rzucam jeszcze okiem na jego obrazu, po to tu podszedłem. Tak jak myślałem. Nie przedstawiają Paryża. Przedstawiają ludzi. Ubogich ludzi tego miasta. Dwie ulicznice pod latarnią. Staruszka ze sklepu obok. Żebrak grzebiący w śmietniku. Nawet gdyby przeniósł się do turystycznej części miasta, wątpię żeby ktokolwiek to kupił.
Jeszcze tylko zerkam na sklepik naprzeciwko. Staruszek pomaga swojej żonie wstać i razem znikają w sklepie. Jednak wywód Satoru nie pomógł mi ani uwierzyć w miłość, ani zrozumieć czym jest, o ile istnieje. Chyba tylko namieszał mi w głowie...
Równie smutny i rozbity, a może jedynie bardziej żałosny rozpieszczony buntownik bez powodu wraca do świata Paryskiego kremu pokrywającego spaleniznę miasta...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lovely
:(
:(



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 392 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod Łodzi

PostWysłany: Nie 15:43, 28 Sty 2007 Powrót do góry

1?
to fajnie^^
Bardzo mi się podoba, a szczególnie ta narracja.
Dużo opisu, ale mnie to nie zraża... tak jak mówię cool Smile
Czekam na następne części Wink Całus.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Akemi
:-(
:-(



Dołączył: 07 Paź 2006
Posty: 137 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z innego świata ^^

PostWysłany: Pon 13:43, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Podoba mi się ^^ Naprawdę. Bardzo ładnie napisane i takie tajemnicze...XD Nie, no. Piękne. Więcej nie musze mówić, bo opowiadanie mówi samo za siebie. Czekam na następną część Całus.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Veren
:)
:)



Dołączył: 04 Kwi 2006
Posty: 635 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z krainy Wielkich Jezior

PostWysłany: Pon 17:51, 29 Sty 2007 Powrót do góry

Podobalo mi sie.
Nie wiem, czy to ta piosenka, ktora w tym momencie sluchalam, ale...
Jestem pod ogromnym wrazeniem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
yoko




Dołączył: 14 Sie 2006
Posty: 36 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zewszad

PostWysłany: Wto 13:39, 30 Sty 2007 Powrót do góry

stworzylas swiat slowami, a niewielu sie to udaje, to sie chwali.
tajemnicze i nieprzewidywalne.
czekam na wiecej... Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arafatkowa królewna




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:18, 04 Lut 2007 Powrót do góry

Nie mogę spać.
I już chyba nigdy nie będę mógł pisać.
Nie mam po co żyć
Już nigdy więcej nie będę mógł tworzyć
Nie mogę więc żyć...
Spać. Cholera ja chce spać do kurwy nędzy! I czemu nie mogę? Trzecia noc bez snu, pochód czarnych mrówek przechodzi mi przez głowę. Ja już wariuje. Uderzam głową w poduszkę i mówię do samego siebie „Pierdole, pierdole, pierdole!”
Ale k**** nawet nie mam kogo. Nie, no mam. Tą bźdźwągwe tekściarkę. Ona leci na wszystko co ma fiuta w gaciach. I wypchany portfel. Mogę ja przelecieć, ale wolał bym wydymać jeżozwierza. Nie wiem czemu ona mnie tak odrzuca. Może uczulenie na silikon? Wielce prawdopodobne, z uwagi na to, że to jest to czego ma najwięcej. I najwyraźniej chce mi tym silikonem brata udusić. Tom chyba nie ma nic przeciwko. Fajna taka śmierć przez uduszenie.
Szklanka ciepłego mleka, dwa banany, kawałek indyka z kolacji, kubek melisy i kilka pigułek nasennych później...
Wepchałem w siebie chyba wszystkie znane ludziom specyfiki ułatwiające zaśnięcie. Teoretycznie powinienem zasnąć i przy odrobinie szczęścia obudzić się w dzień sądu ostatecznego na słowa: „Kaulitz, sku*** wstawaj że z tego grobu leniu”, a mi się tylko chce rzygać. Absurdalna w swym zestawieniu przeżuta i oblana sokami trawiennymi masa, będąca na dobrej drodze do strawienia co chwila podchodzi mi pod gardło. A ja powstrzymuje pawia i upycham w sobie wszystko z powrotem. Z czystego lenistwa. Nie chce mi się iść do kibla żeby to z siebie wyrzucić. No i ciągle mam nadzieje że te obrzydlistwa zadziałają i mnie uśpią. Na godzinę, na dwie, na noc, na zawsze... Wszystko jedno. Byle by zasnąć...
Dwie godziny później.
Dobra. Przyznaje, nie wytrzymałem. I z prawdziwą rozkoszą pozbawiłem się zawartości mojego przewodu pokarmowego. Rzygnąłem tak, że chyba mi się z nieco z jelit cofnęło. Ale teraz w tym pokoju cuchnie pawiem...
Bo oczywiście, nawet nie chciało mi się próbować zdążyć do kibla. Co za różnica, przed zjedzeniem, po zjedzeniu. Żarcie jest żarcie. Zostawię sobie na później. Znów mi niedobrze. Tym razem od smrodu wymiocin. Ale spoko, już nie mam czego zwrócić. Przeżyje. A może odkryje nowy środek nasenny? Opary pawia... przekręcam obolałą głowę w prawo i spoglądam na zegarek. Dochodzi czwarta. Kurewską różnice mi to robi, naprawdę.
Może jednak cos napisze? Ale co? Relacja z treści żołądkowej Billa Kaulitza to raczej marny temat na piosenkę. Nie, nawet nie będę próbować. Po co się wysilać, wstać, brać w dłoń ołówek, nie mówiąc już o pisaniu, kiedy i tak wszyscy rozpływają się nad plastikowymi tekstami „modliszki”.
P-I-E-R-D-O-L-E
Zapalam papierosa. Ostry zapach dymu nieco osłabia woń rzygów. Taka wojna zapachów.
W-A-R-I-U-J-E
I nagle mi się przypomina, co osłabia, wymęcza, co może w końcu pomóc mi zasnąć. Upływ krwi. Wyciek wydzieliny żołądkowej nie przyniósł pożądanej reakcji, więc może krew?
Ale przecież się nie potnę. Co jeszcze? Może żyletka?
I tak jestem wystarczająco dramatyczny, taki kicz i tandeta jest dobra dla zakochanych nieszczęśliwie idiotek. Boże drogi, już dostatecznie dużo ludzi ma mnie za dziewczynę.
O i mam co robić.
Myślę o tym, jak wywołać krwotok, wystarczająco duży by się zmęczyć, dość mały żeby się nie wykrwawić.
Jakieś pomysły? Czekam. Niesamowicie dramatyczny Bill Kaulitz, Zarzygany Hotel, Ulica Zdechłych Romantyków. Zasrany Paryż.
Dno piekieł.
W sumie, jestem już tak żałosny, tak zmęczony, że mała tandeta w postaci zakrwawionej żyletki niczego nie pogorszy.
No bo... jakim cudem?
A więc mamy żyletkę. Piękną, nowiutką, błyszczącą. Teraz tak... Jak to się robi? Widzę blado niebieskie żyłki na swoim wyciągniętym nadgarstku. A walić to, najwyżej się zabije.
Nie myślę już o tym, jak by to nie mnie dotyczyło. Szybkim ruchem przeciągam po skórze.
O k****... Ale piecze...
Jakiego pieprzonego masochistę takie cos ukołysało do snu, że poszła ta fama o nasennym cięciu?
A, zapomniałem. Jestem jedynym człowiek na świecie, który tnie się po to, żeby się zdrzemnąć. Nie zasnąć snem wiecznym, zdrzemnąć się.
Za słaby, zbyt żałosny i mało odporny na ból zostawiam narzędzie okaleczenia i gnam do kibla. Wkładam rozciętą rękę pod szybko płynący strumień lodowatej wody.
Świat jest pełen masochistów. To boli jeszcze bardziej!
Ostatecznie przykładam do rany chusteczkę i zawijam jakimś bandażem o dość mało sterylno-białym kolorze. Trudno, najwyżej wda się zakażenie i mi amputują rękę. Co za różnica.
Widok mojej sypialni mnie przeraża. Smród pawia rozlanego po podłodze i części pościeli. Aż tyle zmieściło się w moim żołądku? Do tego krew i żyletka na łóżku. Jak to ktoś rano zobaczy, pomyślą ze jestem chory. Na ciele, umyśle, duszy... Popieram. Na ciele jestem chory przez życie. To ciało to jedna wielka owrzodziała rana. Umyśle... Dobra, nie będę rozwijał. Duszy, bo nie mogę pisać.
Skończę w domu bez klamek.
A, wale to to.
Ubieram wczorajsze ciuchy i idę w Paryż. O godzinie 5: 30 rano
cdn...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Akemi
:-(
:-(



Dołączył: 07 Paź 2006
Posty: 137 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z innego świata ^^

PostWysłany: Nie 14:41, 04 Lut 2007 Powrót do góry

Hmmm....czyżby 1?
Świetne, cudowne i takie....przejmujące. Serio. Jak tylko wziął tą żyletkę i zaczął się ciąć to normalnie taki dresz po plecach mi przeszedł, że nie wiem! Czekam na następny part Całus.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
yoko




Dołączył: 14 Sie 2006
Posty: 36 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zewszad

PostWysłany: Pon 12:00, 05 Lut 2007 Powrót do góry

dziwnie sie czyta historie ktorej klimat jest utrzymany w ponurym nastroju. Bardzo podonie piszesz do mojej przyjaciolki,a z reszta z nia uosabiam Twojego bohatera. Czasem ma takie dni i dokladnie to samo gada.
Czekam...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lovely
:(
:(



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 392 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod Łodzi

PostWysłany: Pon 15:55, 05 Lut 2007 Powrót do góry

Yoko... czy to aluzja do mnie? Razz Jak możesz<foch> :p

Świetnie piszesz... pieruńsko mi się podobała ta część, ponieważ wyrażasz w piękny sposób uczucia wewnętrzne bohatera, co mało komu się udaje... w ogóle w każdym calu jest cool Wink
czekam niecierpliwie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arafatkowa królewna




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:39, 12 Lut 2007 Powrót do góry

Kiedy to się właściwie zaczęło? Kiedy muzyka przestała być przyjemnością, hobby, czymś, co robiliśmy z pasją i cieszyliśmy się, że ludziom się to podoba, a kiedy przerodziło się w obsesyjną pogoń za szmalem, konsumpcyjnym szałem bycia na topie, byle jak, byle by być. Zrobili by ze mnie gejowską- męską dziwkę, gdyby tylko mieli za to wylądować na pierwszej stronie. Nie robią tego tylko dlatego że my JESTEŚMY na pierwszych stronach. Już nie potrzebuje lusterka: wystarczy że spojrzę na okładkę pierwszego lepszego magazynu.
Tak to już jest, człowiek myśli że jest nikim i ze nic nie ma, a kiedy dostanie wszystko to co chce, albo nawet i więcej odda wszystko by wrócić do punktu wyjścia. Ja tak mam. Brakuje mi naszego starego życia. Skromnych imprez u kumpli, gdy tylko starzy znikną z horyzontu... Wymyślanych na wprędce wymówek za spóźnienia... Amatorskich prób w ciasnej sali... nawet zawodów w pluciu na odległość. Teraz każde moje splunięcie skwapliwie odnotuje prasa i będą się rozwodzić, jaki to ja niewychowany flejtuch. Brakuje mi naszego miasta, a kiedyś jedyne o czym marzyłem to wyrwać się z niego. Podobno człowiek to istota kapryśna, co by nie zrobił i tak będzie mu źle. Marudzę wiem.
Już się przejaśnia. Gdzieś tam widać słońce. Ale piździawa... I ta ręka napierdala... O tej porze Paryż nie dzieli się na słodka kremówkę i spalony zakalec. Cały jest jak wielkie surowe ciasto. Rany, ja to mam porównania, nic dziwnego że nic nie mogę napisać... Idę przez kręte uliczki, mroczne zaułki aż sam nie wiem gdzie jestem. Gdzieś wśród obskurnych, starych kamieniczek, małych sklepów żelaznych i przepełnionych kontenerów na śmieci. Z niektórych słychać chrapanie. Nagle coś się porusza, gdzieś tam, w ciemnym zakątku. Słyszę brzdęk szkła. Odwracam się w tamtą stronę: na szczęście, to tylko kot szybkim susem przeskoczył przez niski murek. Znów zaczyna padać. Chce iść dalej, odwracam się i dostaje z pieści prosto w nos. Słyszę chrzęst. Czyżby złamany? Nie mam czasu dłużej rozważać stanu mojej przegrody nosowej, dość że czuje, jak coś ciepłego spływa mi do ust i wiem, że to krew. Potem śmiech i nim zdążam spojrzeć na napastnika, ktoś z tyłu przyciska mnie do ściany. Podpite głosy, śmiechy, zapach przetrawionego alkoholu... Sami swoi. Weseli, gościnni mieszkańcu Paryża z czerwonymi nosami. Któryś z nich uderza butelką o mur, tuż przy mojej twarzy, po czym odwraca mnie przodem do ciebie i przystawia „tulipana” do gardła.
- Wyskakuj z kasy, laluniuuuu – Jest ich więcej, słychać śmiech trzech, czterech facetów. Mocno zakonserwowanych gorzałą. Nie ruszam się, trzymający potłuczoną butelkę żul resztkami sił ściąga wargi w wąskie linijki. Uśmiecham się drwiąco, za co dostaje z piąchy w brzuch. Uginam się z bólu, a ostrze szkła muska moją szyję.
- Ej, ostrożnie z tym szczylem, bo nam się wykrwawi jak zarzynane prosie! – Doprawdy, bardzo zabawne. Ich poczucie humoru ustępuje tylko ich wdziękowi i kulturze osobistej.
- Sam to zrobię. Tylko mi nie płacz żeś cnotliwy... – I zaczyna mi przetrząsać kieszenie. Gruba rybka im się trafiła. Zabierają mi wszystko. Portfel, dokumenty, komórkę... Na koniec rzucają mą w błoto i szczęśliwi, uhahani oddalają się w sobie tylko znanym kierunku. Zapewne do najbliższego monopolowego. A mi się nie chce wstawać. To błotko jest całkiem mięciutkie. Robi się nieco czerwone od krwi z nosa i tej odrobiny wypływającej z zacięcia na szyi. Chyba się nie docięli do tętnicy bo mógł bym skończyć jak to prosie, z którego się tak zaśmiewali. Biedna ta nasza wieprzowina... umiera samotnie, powoli się wykrwawiając. Bandaż na ręku przesiąka krwią i błotem. Chyba tu już zostanę. Może przyjdą następne żule i mnie dobiją? A moje nadgryzione przez ryby zwłoki wyłowią z rzeki, a brat mnie nie zidentyfikuje, bo będzie zbyt pijany, albo mnie nie pozna, czy coś...
Płyń, płyń swą łodzią dopóki nie zaczniesz krzyczeć.
Śmiało, śmiało,
Życie to koszar...
Kroki. Słyszę kroki. Nie w głowie, rozrywanej bólem. Kroki. Słyszę wódę z kałuż, która rozpryskuje się pod ciężkimi butami, bodajże glanami. Żul w galanach? O szybka śmierci...
- Co ty tu robisz? – Słyszę spokojne pytanie i czuje jak ktoś odgarnia mi włosy z czoła. Widzę nad sobą kontur kucającej postaci. Mój anioł stróż? Troszkę po nie w czasie, komunikacja na trasie niebo- ziemia szwankuje? Pomaga mi wstać i przytrzymuje, gdy się chwieje nie mogąc złapać równowagi. Teraz go poznaje, w słabym świetle Paryskiego świtu. Satoru. Malarz- ratownik. W ciszy mnie gdzieś prowadzi, a raczej ciągnie, bo jakoś tak... nie bardzo pamiętam jak się chodzi. Coś tam było z przekładaniem nóg, ale co... Moja głowa... Widzę tylko że jesteśmy pod jakąś kamienicą. Wygląda jeszcze starzej i obskurnej niż te, przy których mnie napadnięto. A może to w oczach mi się pierdoli... Nie wiem jak, ale po chwili nie czuje gruntu pod nogami, a mimo to wspinamy się po schodach w gorę, aż do niskich drzwi na piętrze, którego według mojej kalkulacji, względem wysokości budynku, nie ma. To chyba strych. Niski, wyłożony drewnem, cały w malunkach, sztalugach, farbach. Artystyczny nieład malarza amatora z uliczek Paryża. Mieszkanie Satoru. Kładzie mnie na swoim łóżku w ciemnym kącie pokoju, gdzie jest tylko jedno, niezbyt duże okienko o kolistym zakończeniu. Sam się układam w pozycji półleżącej, a on zapała małą lampkę, ale bez klosza, stojącą na stoliku nocnym. Nadal nic mnie mówimy. Zaschło mi w gardle, a on jakby czytając mi w myślach przynosi szklankę wody. Pije, jak by od tego zależało moje życie. Satoru przynosi jakieś bandaże, plastry i miskę w wodą. Nic nie mówiąc, o nic nie pytając zaczyna zmieniać mi opatrunek na ręku. Patrzę chwile na jego palce, których opuszki na stałe pokrył cień farb. Ma duże dłonie. I piękne, smukłe palce o krótkich paznokciach w kształcie migdała.
- Czemu o nic nie pytasz?- Mówię cicho, jak uczeń wyrwany do odpowiedzi, pechem w ten dzień, gdy ufo porwało mu całą rodzinę i się nie nauczył.
- Bo nie mam o co. – Odpowiada krótko tym samym, spokojnym głosem jak zawsze, nawet na chwile nie podnosząc oczu. Odwinął zabrudzony bandaż i przemył ranę wodą. Zaszczycało, ale choćby mnie przypiekali żelazem, nie przyznam się. Nie przed nim. Teraz odchyla moją głowę w bok i przygląda się rance na szyi. Czuje jego palce i gorący oddech na sobie i... nie wiem co się dzieje. Może jednak troszkę a dużo krwi straciłem. I treści żołądkowej. Tak, to na pewno stąd te zawroty głowy i coś jakby mdłości. I dreszcze. To z zimna, przemokłem.
- Jesteś gejem? – Pyta nagle, naklejając na zadraśnięcie plaster.
- Co? Nie, jasne że nie! – Zarzekam się prostując głowę tak nagle, że mało go nie uderzam. Co on insynuuje? Co mu przyszło do głowy? Co on w ogóle...
- Daj spokój, widzę jak reagujesz... na mój dotyk. – Zawahał się, nim zakończył to zdanie.
- Wydaje ci się... miałem ciężki dzień.
- Jak sobie chcesz. Ja jestem. Nie wstydzę się tego – Mówiąc ostatnie zdanie hardo patrzy mi w oczy, jak by chciał wymóc na mnie przyznanie się. Ale do czego?
- To... dobrze... – Dukam. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie i lekko klepie po ramieniu.
- Nie ma sensu, byś dziś i w takim stanie wracał do hotelu. Daj mi numer, powiem twoim gdzie jesteś.
- Nie trzeba. To ich nie obchodzi.
- A jeśli? – nie daje za wygraną. Cholerny optymista.
- To nie zaszkodzi jak się pomartwią... – Burczę i przykrywam się kocem, który mi podał.
- Śpij dobrze – Mówi kucając przy mnie ponownie. – jutro będzie lepiej. – I idzie się położyć do sąsiedniego pokoju. To dziwne, ale bezpieczniej czuje się pobity, na obskurnym poddaszu, pod jednym dachem z gejem, niż w otoczonym przez ochronę luksusowym hotelu. Zasypiam spokojnie, mimo iż kilka godzin temu wydawało mi się to niemożliwe. Może to ten zapach? Spokojny, ale zdecydowany, Taki jak Satoru...
Budzę się mocno po południu, cholernie głodny, ale już nic mnie nie boli. No, może ten siniak na boku... Satoru podprowadza mnie pod hotel., o dziwo nie uważa że wczorajsze wyznanie swojej orientacji cokolwiek miedzy nami zmienia. Rozmawiamy o malarstwie, znanych malarzach o których on najwyraźniej może rozprawiać godzinami. Ja tylko słucham. Gdy dochodzimy na miejsce, dziękuje mu, on odpowiada że mogę go odwiedzać, jeśli chce. W końcu, jak by lżejszy na duszy wchodzę do hotelu. W zabłoconym ubraniu i opatrunkach wzbudzam zaniepokojenie i nieufność obsługi, ale w końcu mnie poznają i pozwalają wejść. Jadę windą na nasze piętro i wchodzę do apartamentu. Wszyscy już tam siedzą. Co słyszę?
- Brat! Gdzie cię tak wcześnie wyniosło? – Dzięki Tom. Zawsze możemy na sobie polegać, nie? Tak samo jak kiedy mieliśmy po 12 lat i życie było prostsze. Burczę cos o spacerze i wywalenie się w błoto. Słyszę „ciamajda” i lekki śmiech. Wchodzę do swojej sypialni. No tak, nikogo tu nie było... nikt nie sprawdzał czy żyję... Może tak, może nie... życie to ruletka nie?

cdn....


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lovely
:(
:(



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 392 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod Łodzi

PostWysłany: Pon 14:23, 12 Lut 2007 Powrót do góry

1?
To fajnie ^^
Bardzo podoba mi się ta część, zresztą jak zawsze Wink
Oczywiście nie pominę pochwalić Twojego talentu do opisów i wyrażania uczuć przez słowa pisane.
Brawo! Cudo!
Czekam na dalszy ciąg! Całus.

edit:
Zapomniałam dodać, że coraz bardziej podoba mi się Twój czarny humor, który przedstawia Bill. Jest to specjalny zabieg, czy tak przez przypadek Ci to wyszło? Wink
aha... no i tego, Bill okaże się jednak ten tego? xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arafatkowa królewna




Dołączył: 22 Sty 2007
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:26, 22 Lut 2007 Powrót do góry

Zaczynam bać się dni bez godzin i miesięcy bez dni.
Zaczynam bać się, że umrę i znajdą mnie po miesiącu na wpół zjedzonego przez świnkę morską.
Trzy dni po tamtych zajściach rany już się prawie zagoiły. Ale tylko te na ciele, moja dusza nadal przypomina krwawy ochłap. Czegoś mi brakuje. No tak, czasu, wolności, weny, zabawy, przyjaciół, zrozumienia i wszystkiego tego, czego brakuję opętanym depresją tego świata tuż przed tym, nim chwycą za żyletkę. Ale jest coś jeszcze. Oto mam przed sobą tort mych tęsknot. Ale brakuje wisienki. To niby nic, zwykły kandyzowany owoc, a jednak jego brak psuje całą kompozycje i nijak nie idzie jej pominąć. Mała, czerwona wisienka na torcie.
I dziwne, że zaczynam bać się śmierci, w końcu, jeszcze nie dawno było mi wszystko jedno. Ale ta wisienka, pragnienie nienazwane a więc do zdobycia niemożliwe przewierca mi umysł i utrzymuje przy życiu. Nie chce umrzeć nie dowiedziawszy się czego tak naprawdę do końca mi trzeba. A jak się dowiem, wtedy może napisze moje requiem. Wtem do mojej samotności wdziera się Tom. Chociaż... nie, nie wdziera. Wślizguje cicho, ze spuszczoną głową powoli otwiera drzwi. Wchodzi, odwraca się w ich stronę i zamyka, zwleka ze spojrzeniem w moim kierunku. Jakby wszedł do pokoju w którym ktoś umiera. Taa, chciało by się.
- Braciszku... – No to ja już wiem że jest pijany. Kiedy on ostatnio powiedział do mnie braciszku? Kiedy on W OGÓLE coś do mnie powiedział?
- No? Co jest? – Staram się go zachęcić rozwalając się na fotelu. No, nawijaj Tom. Zawsześ taki rozgadany. A teraz milczysz.
- Chciałem pogadać... Booo... wydaje mi się że my dwaj... oddaliliśmy się od siebie ostatnio nie? – Jąka się. A ja wiem że chodzi mu o coś innego. Coś ode mnie chce. I tylko próbuje mnie zmiękczyć. Nudzi mnie ta zabawa. Więc wstaje i podchodzę do jakby zmalałej nagle postaci, zmuszając ją do oparcia się o ścianę. Nachylam się nisko, tak nisko że robi zeza patrząc na mnie a moje włosy łaskoczą go w twarz. Przybierając, jak mi się wydaje, cyniczny wyraz twarzy mówię powoli i wyraźnie, tak jak się mówi do małych dzieci lub psychicznie chorych. Lub do brata będącego połączeniem powyższych.
- Tom, mów czego chcesz i nie pierdol głupot.
- Booo... ona jest chyba w ciąży... Lisa... i... – I coś tam mi pieprzy o tym, że to był wypadek, że impreza, że to, że tamto. Że sram to. No tak, tak to jest jak się do roboty biorą amatorzy. No to mamy, tekściarkę w ciąży i Toma który ku swojemu przerażeniu wreszcie odkrył do czego tak naprawdę służy seks. Chcąc przerwać jego wykład oparty na jęczeniu i bliżej nie zidentyfikowanych prośbach o sam nie wiem co zbliżam swoją twarz jeszcze bliżej wystraszonej facjaty Toma i mówie cicho i śmiertelnie poważnie:
- Wiesz co? Gówno mnie to obchodzi. – Uśmiecham się ni to ironicznie ni to współczująco, za to z pewną dozą rozbawienia. Zostawiam zbaraniałego Toma, chwytam kurtkę i wychodzę. Jak to dokąd? Do Satoru. Nie wiem czemu, nie pytajcie. Po prostu.. odczuwam nieodpartą potrzebę pogadania z kimś normalnym. Tak myślę. Chce tak myśleć.

Tylko jak tam trafić? Byłem praktycznie nieprzytomny gdy mnie tam zaniósł. Pamiętam gdzie mnie napadli i tam idę w nadziei że coś mnie oświeci. Jest kosz, jest mur o który mnie rzucili, meneli nie ma. Pewnie odsypiają conocne popijawki. A co dalej? Hmm.. Chyba trzeba by się pokręcić po okolicy, może sobie przypomnę.
Tyle tylko że tu wszystkie kamieniczki są takie same wiec po pół godzinie nadal nie mam pojęcia gdzie jestem i mam ochotę z rozpaczy utopić się w pierwszej lepszej studzience. Klasycznie dla takiej sytuacji poszukuje kozła ofiarnego. I znajduje go. To wszystko przez tego dziecioroba Toma! Palant, po raz kolejny jestem w kropce, bo on nie potrafił utrzymać kutasa w spodniach.
I nagle go widzę, akurat wchodzi do jednej z obskurnych kamienic. Tia, to mogło być tutaj... ale równie dobrze w każdym inny zakątku Paryża. Czekam chwilkę aż zniknie w klatce schodowej i włażę za nim. Pamiętam, że mieszka na poddaszu, więc szybko wbiegam po schodach na samą górę. I teraz najtrudniejsze. Musze zapukać i wymyślić dobry powód dla którego przyszedłem. A może walne łbem o ścianę, rozbije ją sobie i znów potraktuje go jak pogotowie? Myśl Kaulitz, wiem, to boli, ale trzeba! Stoję pod tymi drzwiami nerwowo przebierając nogami dobre piętnaście minut, kiedy nagle drzwi same się przede mną otwierają. No, prawie same. W progu stoi uśmiechnięty Satoru. Dumnie eksponuje szereg białych zębów.
- Zastanawiałem się kiedy zdecydujesz się zapukać. Ale w końcu straciłem cierpliwość. Wchodzisz? – I wpuszcza oniemiałego mnie do środka. Jak tu cudownie, duszno i pachnie farbami, rozpuszczalnikiem czy czym tam jeszcze. Nagle czuje ze podchodzi do mnie i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu. – Wiedziałem że wrócisz – Gorący oddech i namiętny szept w moim uchu. I dreszcz, chodź nie jest zimno. – Ładni chłopcy zawsze wracają.
- Nie wróciłem tu po to – Odpowiadam dziwnie spokojnie zdejmując jego dłoń i powoli podchodząc do okna. Znów pada. Cóż, taki urok tego miasta. Ptfu! Co ja pieprze? Jaki urok? Przecież nie znoszę tego miasta!
- Nie? A po co? – Ciągle rozbawiony siada na parapecie prowokująco rozszerza nogi. Pieprzony pedał.
- Tęskniłem... – Zaraz, wróć! JA to powiedziałem? Że niby głośno? I że niby tak myślę? I że niby tak jest? Ech, kogo ja oszukuje. Jest tak...
- A ty przypadkiem nie zarzekałeś się ostatnio, że nie jesteś gejem? – Pyta przekrzywiając głowę jak dziwujący się czemuś pis. Koszulka lekko opina się na delikatnie umięśnionym ciele. Matko, przecież on jest strasznie seksowny! NIE! Mózgu, przestań myśleć! PRZESTAŃ!
- Nie wiem. – Opieram się o ścianę, ręce wciskam głęboko w kieszenie i spuszczam głowę. Nic nie widzę, włosy wszystko zasłaniają. Po chwili czuje jego silną dłoń delikatnie podnoszącą za brodę moją głowę do góry. Patrzę prosto w jego ciemne oczy.
- Udowodnię ci, że jesteś... – Mruczy strasznie seksownym głosem i zaczyna mnie całować. I gdy czuje jego miękkie, gorące, lekko wilgotne wargi, z początku stoję nie ruchomo pozwalając się pieścić. Kompletnie nie wiem co robić przecież to... facet. Jak się całować z facetem? I co dalej? Czy on chce żebyśmy my... Setki, tysiące myśli przebiega mi naraz przez mózg. A po chwili chyba przepala się bezpiecznik, bo przestaje myśleć. Dokładnie w chwili gdy jego język wkrada się do moich ust....
cdn


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)